Calvary (2014) – Recenzja

Calvary (2014)

/Irlandia, Wlk. Brytania/

Reżyser: John Michael McDonagh
Scenariusz: John Michael McDonagh
Obsada: Brendan Gleeson, Chris O’Dowd, Orla O’Rourke, Aidan Gillen, Kelly Reilly, Isaach De Bankolé, Dylan Moran
Muzyka: Patrick Cassidy
Zdjęcia: Larry Smith
Gatunek: Dramat, Komedia
Czas trwania: 100 min

Upadek kościoła

Po całkiem udanym „Gliniarzu” dosyć mocno podszytym czarnym humorem McDonagh w „Calvary” podjął bardzo ambitny i drażliwy (przynajmniej u nas) temat, gdzie raczej nie ma miejsca na żarty. Jednak udało mu się trochę czarnego humoru przemycić. I to w taki sposób, że nie ma on negatywnego wpływu ani na fabułę, ani na finalny odbiór filmu, ale z pewnością nie rozbawi do łez ze względu na trudną i poważną tematykę, która udziela się i pochłania odbiorcę bez pytania, bo wszystko jest wyważone doskonale. Zostajemy zakładnikami McDonagha na 100 minut.

My stajemy się zakładnikami brytyjskiego reżysera, a główny bohater – Ojciec James Lavelle (Brendan Gleeson) staje się zakładnikiem woli jednego ze spowiedników, który w konfesjonale oznajmia mu, że w dzieciństwie molestowany był przez duchownego, a teraz chce by kościół, a dokładniej Ojciec Lavelle odpokutował za występek owego kapłana. Przy tym podaje miejsce i czas kary. Chociaż Ojciec wie kto go odwiedził nie zamierza interweniować, wręcz przeciwnie, godzi się z losem i dalej czyni swoją posługę wobec mieszkańców małego miasteczka.

Tak jak wspomniałem Ojciec James, w przeciwieństwie do nas, zna tego, który mu grozi. My podejrzanych śledzimy przez resztę seansu, gdzieś w tle prowadząc własne dochodzenie kryminalne, bo główny bohater nie daje po sobie niczego poznać. Wspomniana scena w konfesjonale potrafi zmrozić krew w żyłach. Twarz Brendana Gleesona, na którego skierowany jest obiektyw kamery, przybiera różne miny i wyraża różne emocje w zależności od słyszanych słów. Naprawdę mocny początek, który szokuje i intryguje wystarczająco by pozostać z Ojcem do końca jego drogi krzyżowej, czyli tytułowej kalwarii pełnej męki i cierpienia prowadzącej do odkupienia. Jego słowa mówią tak wiele: 'Za dużo mówi się o grzechach, za mało zaś o cnotach’

Ojciec Lavelle jest wzorowym kapłanem, który w swoim życiu doświadczył wiele, mimo to pozostał na drodze wiary. W opozycji do niego stają niemal wszyscy miejscowi mieszkańcy coraz mniej związani z kościołem i wiarą. Ich stosunek do tej instytucji i norm przez nią reprezentowanych jest jednoznaczny, co deklarują bez ogródek żyjąc w przekonaniu, że wiara, dobre uczynki nie mają żadnej realnej wartości. Wcześniej niezachwiana wiara coraz bardziej wyobcowanego kapłana wystawiana jest na próbę. Główny bohater „Calvary” niczym Jezus Chrystus niesie na sobie brzemię wszystkich grzechów oraz historii Kościoła i religijnej hipokryzji mających destrukcyjny wpływ na irlandzką świadomość.

„Calvary” to nie tylko treść, bo McDonagh uzyskał genialny, ponury, wisielczy wręcz nastrój, który bardzo daje się we znaki. Ten film to także dobra robota od strony technicznej. Wszelkie zdjęcia, ujęcia, krajobrazy, oświetlenie, czy muzyka są dopracowane z wielką precyzją, na najwyższym poziomie. Czuję, że wystawiona ósemka może kiedyś przeskoczyć oczko wyżej.