Cold in July (2014) – Recenzja

Cold in July (2014)

/Francja, USA/

Reżyser: Jim Mickle
Scenariusz: Nick Damici, Jim Mickle
Obsada: Michael C. Hall, Sam Shepard, Don Johnson, Vinessa Shaw
Muzyka: Jeff Grace
Zdjęcia: Ryan Samul
Gatunek: Kryminał, Thriller
Czas trwania: 109 min

Snuff story

Blogi filmowe obrodziły ostatnio w pozytywne opinie na temat „Cold in July”. Najciekawszy wpis na temat filmu przeczytałem u madaleny z bloga FomoHaber. Zachęciła mnie do obejrzenia, mimo zdradzenia zdecydowanej większości fabuły, trzeba to umieć ;). Po produkcji Mickle’a spodziewałem się jednak nieco więcej niż faktycznie dostałem, ale moja opinia, w pewnym sensie, wpisuje się w ten blogowy pochlebny nurt, bo seans był całkiem udany.

Historia zaczyna się fantastycznie, tak jak lubię. Głowa rodziny Richard Dane (Michael C. Hall) zastaje w swoim domu włamywacza. Wydaje się być bardziej zaskoczony zaistniałą sytuacją niż sam zbir. Dochodzi do przedwczesnego wyroku i Richard chroniąc rodzinę pociąga za spust. Choć działał w obronie koniecznej dręczą go wyrzuty sumienia, które doprowadzają go na pogrzeb, gdzie napotyka ojca ofiary (Sam Shepard) z szemraną przeszłością. Oczywiście nie obyło się bez gróźb, przez co główny bohater musi staranniej zadbać o bezpieczeństwo swojej familii. W dodatku okazuje się, że nie wszystko jest takie proste i logiczne na jakie wygląda, bo policja coś kręci.

Intryga znakomicie uknuta, szkoda tylko, że w pewnym momencie droga jej wyjaśniania zboczyła z kursu, a raczej obrała mało interesujący kierunek. Wmieszanie w tę opowieść snuff filmów okazało się zabiegiem raczej mało ciekawym, a w kontekście całej fabuły ten element wypada niezbyt wiarygodnie nieznacznie (ale jednak) psując wcześniejsze, pozytywne wrażenia. „Cold in July” przypominało mi trochę „8 milimetrów” z Nicholasem Cagem, które podeszły mi nieco bardziej.
Film Jima Mickle’a to także relacje międzyludzkie, w dodatku bardzo skomplikowane. Niestety potraktowane zostały trochę po macoszemu (a szkoda) i nie do końca mnie one przekonały, przez co motywacje bohaterów stają się dziwne i mało zrozumiałe. No chyba, że po prostu ich głębszego sensu nie wyłapałem. Przy tym gatunku można jednak przymknąć na to oko, bo jest krew, są gnaty (tzn. spluwy), a nawet łupane bejsbolem czaszki.

Na szczęście tam gdzie ma być klimat i napięcie wszystko jest na swoim miejscu. Na swoim miejscu jest także soczysta i konkretna muzyka udanie piętnująca atmosferę, bądź sygnalizująca to co nadchodzące i nieuniknione.
„Cold in July” wiele zyskuje w momencie pojawienia się na ekranie Dona Johnsona, który zmienia ponury, ociężały i klaustrofobiczny charakter historii na pełną koloru, polotu i nonszalancji opowieść dopełnioną niewielką dawką humoru. Może nie jest to zestawienie idealne, ale dzięki temu Mickle uzyskał całkiem zgrabnie połączenie kina autorskiego i rozrywkowego.

Dziwne, że wąs może zmienić człowieka wręcz nie do poznania ;). Przypomniał mi się kawałek BFF, coś dla wielbicielek serialowego Dextera, które go początkowo nie rozpoznały:
A gdybym zgolił wąs,
Czy byś poznała,
Czy byś poznała, moja kochana?

zapewne tylko mnie to bawi, ale już taki mój los… 😛