Główna bohaterka filmu Toma Hoopera jest (ponoć) dla środowisk transgenderowych jedną z pierwszych wyzwolicielek. Lili Elbe to kobieta, której udało się oswobodzić z kajdan męskiego ciała. Hooper wziął do pracy ciężki temat, bo pracował na scenariuszu opartym o powieść Davida Ebershoffa, pt. „Dziewczyna z portretu”, która jest luźno oparta o faktyczne wydarzenia, żeby nie powiedzieć jak Wikipedia, że po prostu przedstawia fikcyjne losy Lili.
Gdzieś po drodze powstały jednak wyraźne błędy, bo ciężko uwierzyć w przedstawioną przez Hoopera historię. Z małego riserczu wynika jednak, że film ma jednak wiele wspólnego z książką, bo moje zarzuty odnośnie filmu są zbieżne z tymi dotyczącymi wersji pisanej. Z obserwacji postać Lili/Einara ciężko uznać za wzorcowy przykład osoby transseksualnej, bo nic na to nie wskazuje. Wydaje mi się, że zdecydowanie uproszczono proces przemiany Einara w Lili, przez co odniosłem wrażenie, zresztą podobnie jak lekarze, że bardziej to wygląda na drugą osobowość (schizofrenię), jakiś uraz psychiczny wywołany chwilową fascynacją, niż na faktyczne uwięzienie kobiety w ciele mężczyzny. Zwłaszcza, że do tego momentu życia bohaterów nic nie wskazywało na to, że Einar może mieć w sobie kobiecy pierwiastek.
Albo twórcy chcieli pozostawić historię taką, jaka jest znana (czyli pełną niejasności), albo poszli na łatwiznę, aby tylko poruszyć oscarowy temat i pojawić się w box offisie. Niestety żadnej z tych opcji nie jestem w stanie zaakceptować w pełni. Teoretycznie „Dziewczyna z portretu” miała być historią o wielkiej miłości na przekór genetyce, a tak naprawdę, co najwyżej wygląda to na przyjaźń, i to nie damsko-męską. Miłość może i była, ale ulotniła się wraz z wewnętrznymi zachciankami Einara, który upodobał sobie damskie wcielenie. Ciężkie jest więc ocenianie „Dziewczyny z portretu” przez pryzmat biografii, dramatu, czy nawet filmu o miłości, gdzie każda z warstw została jedynie muśnięta, bez jakiejkolwiek autentyczności i przekonania.
Największy plus „Dziewczyny z portretu” to obsada i korzystniej w swojej roli wypada Alicia Vikander niż zeszłoroczny tryumfator Eddie Redmayne, który zdaniem wielu przeszarżował. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że to przede wszystkim wina scenariusza. Ostentacyjne i manieryczne naśladowanie kobiety wynika raczej z całej tej fascynacji Einara kobiecym powabem, więc najmniej w tym wszystkim winiłbym Eddiego. Aż dziwne, że moje odczucia pokrywają się z oscarowymi nagrodami.
„Dziewczyna z portretu” ze swoim niezdecydowaniem i sileniem się na kino ważne nie miała prawa zawojować świata. Niestety ten film to festiwal niespełnionych obietnic, gdzie góruje ponad wszystkim tematyka. Owszem, można docenić kostiumy, scenografię, plenery i zdjęcia – tylko co z tego, jeśli film nie wypada autentycznie. Co gorsza Tom Hooper notuje tendencję spadkową – każda kolejna produkcja wydaje się słabsza od poprzedniczki. Nie wadzi to natomiast akademii, która docenia jego twórczość nadspodziewanie często.
The Danish Girl
/Belgia, Dania, Niemcy, USA, Wlk. Brytania/
Reżyser: Tom Hooper
Scenariusz: Lucinda Coxon
Obsada: Eddie Redmayne, Alicia Vikander, Ben Whishaw, Matthias Schoenaerts
Muzyka: Alexandre Desplat
Zdjęcia: Danny Cohen
Czas trwania: 120 min