„Idol” jest reżyserskim debiutem przyzwoitego do tej pory scenarzysty („Auta”, „Kocha, lubi, szanuje”, „Last Vegas”) – Dana Fogelmana. Jak widać, po latach bycia gdzieś w tle, zamarzyło mu się całkowite przejęcie sterów. Przyznać trzeba, że udało mu się osiągnąć zadowalający efekt. Widać, że Fogelman doskonale czuje świat kina oraz preferencje współczesnego widza.
Fogelman z gracją pokonuje kolejne wysokie i niebezpieczne fale w postaci oczekiwań widza, który nie dość, że zna takich historii na pęczki, to i zdaje sobie sprawę z tych wszystkich emocjonalnych szantaży reżysera, który finalnie okazuje się rzetelnym twórcą. Nic to, że cała ta opowiastka, choć oparta na autentycznych wydarzeniach, to trąci niemałym banałem, zwłaszcza w wersji przedstawianej na ekranie. Chociaż cały ten „Idol” to taka duża klisza, to bardzo stylowa i gustowna. Może film, tak jak sam główny bohater, tylko pozornie emanuje elegancją, ale pochłania się go ze smakiem.
Przez wcześniejszy film z Alem Pacino miałem odpuścić sobie „Idola”. „Upokorzenie” opowiada podobną historię artysty udręczonego, tylko z nieco innej perspektywy, i z większym naciskiem na warstwę dramatyczną. Na szczęście produkcja Fogelmana uratowała nieco reputację Ala, który ma chyba za dużo propozycji filmowych. W odwodzie zostaje jeszcze „Manglehorn”, który wydaje się zbyt daleko nie odbiegać fabułą od wyżej tu wymienionych. Może ktoś już oglądał i poleca?
Nie zagłębiając się zbytnio w fabułę przed seansem stwierdziłem, że punkt zaczepny wydaje się fikcyjny, wymyślony na potrzeby filmu, żeby przemycić jakieś głębsze wartości. Oczywiście, ku mojemu zaskoczeniu, list napisany przez Johna Lennona do Danny’ego Collinsa (a w zasadzie do Steve’a Tilstona) naprawdę istnieje. Ale czy reszta filmowych wydarzeń ma odzwierciedlenie w rzeczywistości chyba lepiej nie sprawdzać, wolę uniknąć ewentualnych rozczarowań. Sam główny bohater wydaje się uszyty bardziej na miarę Micka Jaggera niż Tilstona. Ma wszystko – sławę, niezliczoną ilość gotówki i przeboje, które już go zaczynają męczyć (nie tylko te muzyczne).
„Idol”, w gatunku filmów przewidywalnych jest całkiem dobry. Odbudowywanie rodzinnych relacji, wyciąganie wniosków z dotychczasowych błędów, zmiana życiowej filozofii i ogólne ogarnięcie się to jest to, co pokazuje film, oczywiście w dużym skrócie i uproszczeniu. Niestety Fogelman niepotrzebnie próbuje bawić się w komplikowanie historii, które momentami wydaje się wrzucone na siłę, by zwiększyć popyt na chusteczki. Oczywiście część zwrotów akcji/niespodzianek da się zaakceptować, ale są też te pozostawiające niesmak, bądź rozczarowanie. Niemniej polecam.
(7 / 10)Danny Collins
/USA/
Reżyser: Dan Fogelman
Scenariusz: Dan Fogelman
Obsada: Al Pacino, Annette Bening, Jennifer Garner, Bobby Cannavale, Christopher Plummer
Muzyka: Theodore Shapiro
Zdjęcia: Steve Yedlin
Czas trwania: 106 min