Tytuł oryginalny: Stoker
Reżyser: Chan-wook Park
Scenariusz: Wentworth Miller
Obsada: Mia Wasikowska, Matthew Goode, Nicole Kidman, Dermot Mulroney, Jacki Weaver
Muzyka: Clint Mansell
Zdjęcia: Chung-hoon Chung
Gatunek: Dramat, Thriller
Czas trwania: 117 min
Jakiś czas temu na filmowych blogach wyrosły niczym grzyby po deszczu recenzje dotyczące dzieła Chan-wook Parka. I tak jak opinie względem tego filmu są podzielone tak i ja jestem rozdarty w jego ocenie, bo twórca tak genialnej trylogii zemsty, na którą składały się: „Oldboy”, „Pani zemsta”, czy „Pan zemsta” postanowił w końcu nakręcić COŚ poza granicami kraju i to niestety nie do końca wyszło na dobre. Tym CZYMŚ jest właśnie „Stoker”. Ciężko przychodzi jego określenie, bo nie dość, że ma niemal tyle samo wad co zalet to niewiadomą pozostanie idea jaka przyświecała twórcom podczas realizacji.
Z pewnością odbiega poziomem scenariusza chociażby od wspomnianej wcześniej trylogii Parka, który ma przecież bardzo oryginalne pomysły. Odpowiedzialny za cały plot był Wentworth Miller – znany głównie ze „Skazanego na śmierć” i niestety nie udzielił mu się klimat tego serialu w pisaniu scenariusza. „Stoker” jest dosyć przewidywalny. Od początku wiemy kto będzie tym dobrym, a kto złym. Manieryczna i tendencyjna gra Matthewa Goode’a niczym z podrzędnych filmideł sprawia, że łatwo określić i scharakteryzować jego postać, co więcej łatwo przewidzieć jego poczynania. Niestety twór obu panów ma więcej dziur, bo naiwność i szybkie zbudowanie zaufania kobietek względem nieznanego im szwagra ciężko określić mianem prawdopodobnej sytuacji. W dodatku Evelyn Stoker wraz z córką Indią zdają się szybko zapomnieć o śmierci głowy rodziny oddając się odgadywaniu niezłożonej postaci szwagra Charlesa. O ile jednoznaczne relacje łączą postać graną przez Nicole Kidman z nowo przybyłym gościem, o tyle stosunki młodej bohaterki do Charlsa nie są tak klarowne i oczywiste. I to one są osią filmu budującą klimat. Na największe słowa uznania z pewnością zasługuje najmłodsza z obsady Mia Wasikowska, bo wg mnie to właśnie ona wypadła najbardziej przekonująco i naturalnie w swojej roli. O Nicole Kidman można powiedzieć co najwyżej, że była, bo ani nie jest często widoczna, anie nie pokazała ponadprzeciętnego warsztatu. Jednak największą zaletą filmu wydaje się realizacja techniczna i symbolika niektórych scen. Uchwycenie i montaż pewnych ujęć budzą ogromny podziw. Niektóre przejścia montażowe są wprost genialne. Ścieżka dźwiękowa jednego z moich faworytów Clinta Mansella może nie ta genialna jak w „Requiem dla snu”, czy „Pi” – ale jednak na bardzo wysokim poziomie poniżej którego kompozytor nie schodzi. Oglądając „Stokerów” ma się wrażenie, że ten film gdzieś się już widziało. Z pewnością nie jest to jedna z tych oryginalnych produkcji Parka – wydaje się wręcz, że dostajemy paczkę o znanej zawartości tylko w nieco innym dziurawym opakowaniu. Jednak nie pamiętam kiedy ostatnio film z takimi wadami mnie nie znudził, a nawet się podobał. Stąd moja nieco neutralna nota – 6/10.
Z pewnością odbiega poziomem scenariusza chociażby od wspomnianej wcześniej trylogii Parka, który ma przecież bardzo oryginalne pomysły. Odpowiedzialny za cały plot był Wentworth Miller – znany głównie ze „Skazanego na śmierć” i niestety nie udzielił mu się klimat tego serialu w pisaniu scenariusza. „Stoker” jest dosyć przewidywalny. Od początku wiemy kto będzie tym dobrym, a kto złym. Manieryczna i tendencyjna gra Matthewa Goode’a niczym z podrzędnych filmideł sprawia, że łatwo określić i scharakteryzować jego postać, co więcej łatwo przewidzieć jego poczynania. Niestety twór obu panów ma więcej dziur, bo naiwność i szybkie zbudowanie zaufania kobietek względem nieznanego im szwagra ciężko określić mianem prawdopodobnej sytuacji. W dodatku Evelyn Stoker wraz z córką Indią zdają się szybko zapomnieć o śmierci głowy rodziny oddając się odgadywaniu niezłożonej postaci szwagra Charlesa. O ile jednoznaczne relacje łączą postać graną przez Nicole Kidman z nowo przybyłym gościem, o tyle stosunki młodej bohaterki do Charlsa nie są tak klarowne i oczywiste. I to one są osią filmu budującą klimat. Na największe słowa uznania z pewnością zasługuje najmłodsza z obsady Mia Wasikowska, bo wg mnie to właśnie ona wypadła najbardziej przekonująco i naturalnie w swojej roli. O Nicole Kidman można powiedzieć co najwyżej, że była, bo ani nie jest często widoczna, anie nie pokazała ponadprzeciętnego warsztatu. Jednak największą zaletą filmu wydaje się realizacja techniczna i symbolika niektórych scen. Uchwycenie i montaż pewnych ujęć budzą ogromny podziw. Niektóre przejścia montażowe są wprost genialne. Ścieżka dźwiękowa jednego z moich faworytów Clinta Mansella może nie ta genialna jak w „Requiem dla snu”, czy „Pi” – ale jednak na bardzo wysokim poziomie poniżej którego kompozytor nie schodzi. Oglądając „Stokerów” ma się wrażenie, że ten film gdzieś się już widziało. Z pewnością nie jest to jedna z tych oryginalnych produkcji Parka – wydaje się wręcz, że dostajemy paczkę o znanej zawartości tylko w nieco innym dziurawym opakowaniu. Jednak nie pamiętam kiedy ostatnio film z takimi wadami mnie nie znudził, a nawet się podobał. Stąd moja nieco neutralna nota – 6/10.