Czwarty odcinek to ponoć półmetek drugiego sezonu lubianego serialu „True detective”. Choć w blogosferze odczucia są wymieszane, ja skłaniam się bardziej ku rozczarowaniu kontynuacją. Są blogerzy, tak jak Patryk z ‘Po napisach’, żywo zafascynowani pełnią, głębią, symboliką i nawiązaniami do kina, a ja po raz kolejny znalazłem się po drugiej stronie barykady, bo po prostu tego nie widzę.
Przyznaję się bez bicia, że jakoś specjalnie nie szukałem, bo wspomnienie po pierwszym sezonie „True detective” miałem nad wyraz dobre i klarowne. Wcześniej serial stanowił intrygujący, samodzielny byt, który chłonął moją uwagę bez względu na ewentualne wartości wspomniane we wcześniejszym akapicie. Intryga była w miarę prosta, ale bohaterowie zdecydowanie pełniejsi charyzmy, i to raczej oni ciągnęli ten wózek.
Skoro udało się we wcześniejszych epizodach, to w obecnej serii postanowiono zalety wypiętrzyć i namnożyć. Zamiast dwójki pełnokrwistych bohaterów ze skrywanymi tajemnicami, mamy czwórkę postaci z tymi samymi elementami. Z tym, że drugi raz nigdy nie będzie taki jak pierwszy (if You know what I mean). To co miało CZAROWAĆ tylko rozCZAROWUJE. Więcej enigmatycznych historii, więcej niejasności, no i ta intryga niezbyt interesująca i klarowna. Czwarty odcinek, a ja dalej czuję jakbym był dopiero po odcinku pilotażowym i wyczekiwał na te ‘coś’.
Spodziewałem się większego szału, a przynajmniej porównywalnego poziomu z historią Harta (Woody Harrelson) i Cohle’a (Matthew McConaughey). Przede wszystkim rzuca się w oczy wyczuwalny brak klimatu i urzekającej oniryczności znanej z pierwszego sezonu. Losy bohaterów odgrywanych przez Farrella, McAdams, Vaughna i Kitscha chociaż równie poplątane, to z pewnością są mniej intrygujące, a do tego wydają się strasznie spłaszczone i bezbarwne. Nie wpływają w istotny sposób na pojedyncze wątki, czy całą fabułę, co sprawia, że są zupełnie bezwartościowe.
Nie wiem, czy w tej opinii jestem sam, ale bieżący sezon „True detective” to głównie rozczarowania. Poza „Nevermind” Leonarda Cohena w intro odcinka ciężko mi się doszukiwać większych pozytywów. Mimo to, obejrzę ten sezon do końca, może się jeszcze rozkręci, ale coś czuję, że na koniec, na ekranie i tak zobaczę jedynie wielki środkowy palec. A to niby „brazylijski serial już nie cieszy jak kiedyś” 😉