Yves Saint Laurent (2014) – Recenzja

Yves Saint Laurent (2014)

/Francja/

Reżyser: Jalil Lespert
Scenariusz: Jalil Lespert, Jacques Fieschi, Marie-Pierre Huster
Obsada: Pierre Niney, Guillaume Gallienne, Laura Smet, Charlotte Le Bon, Nikolai Kinski
Muzyka: Ibrahim Maalouf
Zdjęcia: Thomas Hardmeier
Gatunek: Biograficzny, Dramat
Czas trwania: 106 min

Niewiarygodna historia rzekomej miłości

Kino biograficzne to specyficzny i bardzo trudny kawałek chleba. Trzeba mieć wiele odwagi, a co najważniejsze umiejętności by sprostać zadaniu i nie zrobić filmu słabego. Lespert mimo wsparcia samego Pierra Bergé – rzekomego ukochanego Sainta Laurenta. I to w głównej mierze z jego perspektywy podpatrujemy losy utalentowanego projektanta, który mając kontakt z ówczesnym szołbiznesem i sławą zmienia się diametralnie, albo po prostu wychodzą z niego od dawna skrywane namiętności.

I wszystko byłoby w sumie ok, gdyby nie to, że w moich oczach to właśnie Bergé jest głównym bohaterem tego filmu, a Saint Laurent jedynie dodatkiem, którego zachowanie przedstawione w filmie pokazać miało jak trudno było kochać tego obdarzonego nieprzeciętnymi umiejętnościami człowieka. Mimo wielu przeciwności, trudnych momentów Bergé pozostał do końca przy kontrowersyjnym projektancie, a rękami Lesperta stworzył pamiątkę po tej jego wielkiej miłości do Sainta Laurenta, czy to uczucie było odwzajemnione możecie ocenić sami oglądając te filmidło. Piszę o tym tylko dlatego, że spodziewałem się zupełnie innego reżyserskiego podejścia do postaci, która zrewolucjonizowała świat mody. Oczekiwałem więcej scen z bekstejdżu, ukazania procesów twórczych i samych pokazów, bo to w końcu tym się przysłużył najbardziej. Niestety film skupia się w głównej mierze na relacjach męsko-męskich, z rzadka damsko-męskich, co w tamtych czasach mogło jeszcze wzbudzać kontrowersje, ale dziś to już niemal wyczerpany wątek, więc jeśli na tym elemencie planowano zbudować promocję filmu, to współczuję, bo to już nawet nie interesuje.

Gdyby jeszcze ten wątek 'miłosny” został poprowadzony w bardziej wiarygodny, rzeczywisty sposób byłoby pół biedy. Niestety skakanie po osi czasu nie przysłużyło się kompletnie ukazaniu dramatyzmu postaci, głębi przemian Saint Laurenta, czy chociażby tak wysławianej wyjątkowej miłości. Nie pozwoliło też na emocjonalne zaangażowanie się w tę dziurawą jak sito historię. Przeskakiwanie z wątku na wątek, w dodatku potraktowanego pobieżnie nie robi wrażenia, bo po prostu nie dano nawet ku temu żadnej szansy. To, że „Yves Saint Laurent” jest po prostu filmem nudnym i nieciekawym już chyba nie muszę nadzwyczajnie podkreślać. Najciekawiej w tej produkcji prezentuje się chyba plakat do filmu, więc ocena 4, to chyba najłagodniejszy wymiar kary.