Skrawki [Gummo]1997 – Recenzja

Skrawki (1997)

Gummo

/USA/

Reżyser: Harmony Korine
Scenariusz: Harmony Korine
Obsada: Jacob Sewell, Nick Sutton, Jacob Reynolds, Darby Dougherty, Chloë Sevigny

Zdjęcia: James Clauer, Jean-Yves Escoffier

Gatunek: Dramat, Obyczajowy
Czas trwania: 89 min

Jak żyć

Harmony Korine jest osobowością, którą albo się lubi, albo nienawidzi. Podobnie jest z jego spuścizną, wobec której nie da się przejść obojętnie. Każdy film spod jego ręki zawsze wzbudza skrajne opinie i emocje. Nieistotne jest już to, czy pozytywne, czy negatywne. Twórczość Korine’a oddziaływa, kłuje, dotyka, obrzydza, ale nie sposób powiedzieć, że jest bez treści, czy wręcz pusta. Jego filmy zawsze opowiadają o tym co ludziom bliskie, są brutalnym komentarzem do równie brutalnej i gównianej rzeczywistości, w której przyszło nam żyć. A, że przedstawia to bardzo natarczywie i dosadnie? Taki jego styl.

Oczywistym reprezentantem autorskiego kina Korine’a wydają się być jego debiutanckie „Skrawki”, które początkowo miały zagłębić się w nieco innym temat, ale zastana na miejscu rzeczywistość okazała się lepszą historią do przeniesienia na ekran. Tym samym reżyser przenosi nas do Xenii w stanie Ohio, gdzie w latach 70. przeszło tornado niszcząc nie tylko miasteczko i budynki, ale także psychiki i życia mieszkających tam ludzi. Skupiono się na ukazaniu życia mieszkańców zrujnowanej mieściny zdanych tylko i wyłącznie na siebie.

Oczywiście w filmie mamy do czynienia z brakiem chociażby zalążka prawdziwego, godnego życia, perspektyw i uczuć. Pozbawieni jakiejkolwiek pomocy, wychowania oraz zmarłych w wyniku klęski żywiołowej rodziców i rodzin (mogących posłużyć za autorytety i wzorce), młodzi mieszkańcy zdają się nie wiedzieć nic o współegzystencji i relacjach międzyludzkich przybierając postawy i zachowania dalekie od normalności. Odseparowana od reszty świata Xenia wydaje się być istnym szambem, w którym nikt nie chciałby się znaleźć. Filmy o podobnej tematyce opowiadały zawsze o tym w dosyć lekki i przystępny sposób, nie oddając rzeczywistej skali zjawiska. Choć Korine zdaje się nieco hiperbolizować, to daję sobie rękę uciąć, że jest bliższy prawdy aniżeli inni twórcy zabierający się dotychczas za te zagadnienie. Robi to w bardzo natarczywy, męczący sposób. Nasycone barwy, niechlujny montaż wydający się przypadkowym zlepkiem różnych wycinków z życia mieszkańców, dokumentalne wstawki pokazujące prawdziwy i brutalny obraz. Do tego różnorodna ścieżka dźwiękowa, która naprawdę robi różnicę i odpowiednio skaluje emocjonalnie niektóre sceny.

„Skrawki” to z pewnością film nie dla wszystkich. Trzeba być niezłym masochistą by się zdecydować na pełny seans i obejrzeć to za jednym razem. Po obejrzeniu tej produkcji życie już nie będzie takie same. Lubiącym obrzydliwe, dosadne i przerażające sceny, jak chociażby ta podczas jedzenia obiadu w wannie z brudną wodą, film będzie się podobać. Nie trzeba krwi i flaków by zrobić coś ohydnego, ale też zwracającego uwagę na problem. Mariusz Kałamaga z Łowców.B twierdzi, że „czasem bywa tak, że skecz boli”. Przekształcając jego słowa napiszę – oglądanie „Skrawków” naprawdę boli, fizycznie i psychicznie. Jako smaczek dodam, że „Skrawki” zostały uznane przez New York Timesa za najgorszy film roku 1997, czy potrzebna lepsza rekomendacja? 😉