Zło we mnie [ February ] 2015

zło we mnie piec
Nie pierwszy raz okazuje się, że filmweb jest słabym wyznacznikiem jakości. Dlatego z ogromną chęcią i nadzieją sięgam po większość horrorów z oceną 6 i niższą. „Zło we mnie” jest kolejnym idealnym przykładem tego, że bardzo podoba mi się to, co na ogół nie przypada do gustu szerszej publice. Ostatnio pisałem o „The Girl with All the Gifts”, które także potwierdza tę tezę. Ciekaw jestem, gdzie leży jej wytłumaczenie, bo chyba wyskakujące z ciemności gęby nie są głównym wyznacznikiem dobrego horroru?

Hipsterska część mnie usatysfakcjonowana jest seansem filmu Oza Perkinsa. „Zło we mnie” okazuje się bardzo nieszablonowym podejściem do tematu grozy. Nie uświadczymy tu wspomnianych jumpscaerów, schematycznej narracji, czy chwytliwych punktów kulminacyjnych. Powolna narracja, niemal zupełny brak dynamiki i trzy, stopniowo poznawane, niejasne postaci. „Zło we mnie” wymaga sporej cierpliwości od widza (zwłaszcza w prologu), ale tych bardziej wytrwałych potrafi wynagrodzić. Jednak to nadal nie jest to, co się w dzisiejszym horrorze sprzedaje najlepiej.


Już sam zamysł nielinearnego poprowadzenia fabuły otworzył Perkinsowi mnóstwo ciekawych drzwi i grzechem byłoby tego nie wykorzystać. Chciałbym powiedzieć, że zabrał mnie ze sobą na tę wycieczkę, ale mogłem tylko próbować podążać jego śladem. Prawie zawsze był szybszy. Jak stary wyga rzucał różne tropy, które do pewnego momentu traktuje się jako wyrocznię by potem kolejny raz poczuć się wyprowadzonym w pole. Tylko chwilę przed rozwiązaniem największej zagadki udało mi się przewidzieć jego ruch. Po rozwiązaniu akcji okazało się, że mnogość elips, wstawki dziwnych sekwencji scen wcale nie musiały być mylące. Wystarczyło je na odpowiednim etapie dobrze odczytać by nie zabłądzić. Jednak to te błądzenie w tym filmie okazuje się największą frajdą.

„Zło we mnie” doskonale wymyka się ze standardowych szuflad tego gatunku także w przypadku przestawiania bohaterów. Igranie z ogólnie przyjętymi zasadami nie zawsze okazuje się udane. Tutaj Perkinsowi udało się trójkę bohaterek, początkowo jawiących się jako stereotypowe manekiny, przeobrazić w niejednoznaczne postaci.


Żeby nie było, że oprócz tytułowego zła film ten ma niewiele wspólnego z horrorem, to nadmienię, że pojawia się krew i występują także brutalne sceny rodem z „Psychozy”, czy podejrzanie zatrważające korytarze internatu, przywodzące na myśl „Lśnienie”. Jednak nie jest to film, który ogląda się zza fotela, czy spod kołdry. Siła „Zła we mnie” tkwi w fantastycznej, osobliwej atmosferze niepokoju, utrzymującej nas ciągle w gotowości na nadejście najgorszego. W dodatku film jest tak nieoczywisty i intrygujący, że zaciekawienie widza wydawałoby się tylko formalnością. Dlaczego tak nie jest, nie mam bladego pojęcia. Jest to tytuł przemyślany, będący bardzo autorską wizją gatunku i zarazem zwiastunem ogromnego (mam nadzieję) talentu Perkinsa. Udany debiut.

8 out of 10 stars (8 / 10)

zło we mnie plakatThe Blackcoat’s Daughter / February

/Kanada, USA/
Reżyser: Oz Perkins
Scenariusz: Oz Perkins
Obsada: Emma Roberts, Kiernan Shipka, Lucy Boynton, James Remar, Lauren Holly
Muzyka: Elvis Perkins
Zdjęcia: Julie Kirkwood
Czas trwania: 93min