Łowca (2011)
The Hunter
/Australia/
Reżyser: Daniel Nettheim
Scenariusz: Alice Addison, Wain Fimeri
Obsada: Willem Dafoe, Frances O’Connor, Sam Neill, Morgana Davies, Finn Woodlock
Muzyka: Andrew Lancaster, Michael Lira, Matteo Zingales
Zdjęcia: Robert Humphreys
Gatunek: Dramat, Thriller, Przygodowy
Czas trwania: 101 min
Eko-movie
Biotechnologiczny wątek dotyczący poszukiwania DNA zwierzęcia w filmie Daniela Nettheima zaintrygował mnie wystarczająco by go obejrzeć. Wymarły tygrys tasmański okazał się doskonałym wabikiem dla mnie i świetnym pretekstem by powieść Julii Leigh przenieść na ekran. Choć nie jest to stricte biotechnologiczna produkcja, to jednak ma dosyć przyrodniczo-ekologiczny wydźwięk i zwraca tym samym uwagę na rzadko poruszane problemy, czy to w kinie, czy w życiu, co powoduje, że film nabiera nieco na wartości, przynajmniej dla mnie.
Tytułowy „Łowca” to Martin David (Willem Dafoe)- najemnik, który na zlecenie firmy biotechnologicznej ma wytropić tygrysa tasmańskiego i zdobyć jego materiał genetyczny. Może nie byłoby nic w tym trudnego, gdyby nie fakt, że ostatnie zwierzę tego gatunku na wolności było widziane w roku 1932. Mimo, że gatunek oficjalnie uznano za wymarły, to ze względu na znajdowane tropy mogące należeć do tego osobnika nie zaprzestano poszukiwań. O próbach klonowania i reszcie ciekawostek można poczytać na wikipedii chociażby. Wracając jednak do filmu. Główny bohater zostaje zesłany na Tasmanię, do rodziny która boryka się z problemami, a przede wszystkim stratą głowy rodziny. Martin musi więc stawić czoła dwóm, a w zasadzie trzem wyzwaniom, bo nie można także zapomnieć o lokalnym społeczeństwie, które żyje z wycinki lasów oraz ekologów, którym nie jest w smak polowanie na zwierzęta. Rola Dafoe świetna. Ten sugestywny minimalizm jest zachwycający!
Może i „Łowca” wybitnym kinem nie jest, ale jest to propozycja na dobrym poziomie. Nettheim nie popełnił jakichś zauważalnych błędów, co sprawia, że opowiada swoją historię w sposób intrygujący i arcyciekawy. Co więcej, ta ciekawość kumulowana z poszczególnych scen znajduje dopiero ujście w finale filmu. Z pewnością niektóre wątki mogłyby zostać nieco bardziej rozwinięte, bądź poprowadzone w bardziej schematyczny (ku mojej uciesze) sposób, jednak można je kupić zdecydowanie także w obecnej postaci. Dlatego chwała za to, że reżyser nie starał się przypodobać publiczności niektórymi rozwiązaniami pozostawiając je niedokończonymi, czy niedopowiedzianymi. Myślę, że ten tytuł udanie łączy ze sobą elementy dramatu, kina przygodowego i thrillera, którego jest tu chyba najmniej. Proporcje zostały doskonale rozłożone, przez co film nie jednostajny i w pewnych momentach potrafi zaskoczyć, czy wzbudzić napięcie.
Największe wrażenie zrobiły na mnie jednak plenery australijskiej Tasmanii. Te unikalne ujęcia oraz zdjęcia są obłędne. Ciekaw jestem ile pracy i czasu musiało kosztować uchwycenie niektórych scen, bo są wręcz perfekcyjne i niepowtarzalne. Drugim składnikiem mojego zachwytu jest genialnie wkomponowana muzyka. Cała ekipa pod tym względem wspięła się na wyżyny swoich umiejętności racząc nas tymi melodiami. Dlatego film uważam za dobrą i porządną produkcję.