Furia (2014)
Fury
/USA/
Reżyser: David Ayer
Scenariusz: David Ayer
Obsada: Brad Pitt, Shia LaBeouf, Logan Lerman, Michael Peña, Jon Bernthal
Muzyka: Steven Price
Zdjęcia: Roman Vasyanov
Gatunek: Dramat, Wojenny
Czas trwania: 134 min
Ślepa Furia
Kino wojenne nie należy do moich ulubionych. Kto w miarę regularnie śledzi mojego bloga ten pewnie się już zorientował. Moje uprzedzenia powodują, że do takich filmów podchodzę z ogromną rezerwą i tym bardziej ciężko mnie zadowolić. „Furia” mogła spełnić wszelkie warunki bym czuł się usatysfakcjonowany. Po części tak było – jest akcja, są wybuchy, sceny batalistyczne, trupy, jest Brad Pitt, no i całkiem przyjemnie i rozrywkowo także jest, ale … no właśnie jest tu trochę tego ‘ale’. Czyżby „Bogowie ulicy” to był zaledwie cudowny wypadek przy pracy Davida Ayera? Bo tegoroczny słabiutki „Sabotaż” oraz tylko niezła „Furia” dobrej reklamy mu nie robią.
Całe szczęście, że „Furia” nie próbuje być kinem zbyt poważnym, nie ustrzegła się jednak chwil patosu (chociaż całkiem znośnego), które już chyba leżą w naturze amerykańskiego nurtu wojennego i bez niego ciężko wyobrazić sobie to kino gatunkowe. Nikogo więc nie powinien dziwić przejazd drogą z wywieszonymi na słupach zwłokami Niemców, którzy nie chcieli służyć swojej ojczyźnie ze słownymi dygresjami, gdzieniegdzie pojawiają się także dialogi dające do zrozumienia , że Amerykanie są niezbędni i słusznie przybyli na niemieckie tereny by oczyścić Europę z całego tego plugastwa.
Załoga „Furii”, której w głównej mierze dotyczy film, składa się z różnorodnych, barwnych i bardzo spolaryzowanych osobowości. Dosyć stereotypowych trzeba przyznać. Nie działa na mnie próba skontrastowania starych wyjadaczy z młokosem, który podczas tej wojny stawia pierwsze kroki na froncie. Starano się pokazać jakie wojna odciska piętno na żołnierzach, jak destrukcyjnie wpływa na człowieka, takie to wszystko łopatologiczne i zupełnie bez polotu. Ach i ten wątek ‘miłosny’ – totalna porażka, skąd w ogóle pomysł żeby to wcisnąć do filmu?
Jeśli potraktować „Furię” bezrefleksyjnie, jako kino wyłącznie rozrywkowe, przymykając tym samym oko na niektóre jego aspekty (zwłaszcza dramatyczną część dramatyczną), to może uda się zaliczyć seans do tych przyjemniejszych. Mnie jednak czegoś w dziele Ayera brakuje. Film nie jest zagadką – od początku zmierza w określonym, przewidywalnym kierunku, na dodatek trochę jakby po omacku, przez co chwyta się tylko sprawdzonych i bezpiecznych elementów. Pójście po linii najmniejszego oporu sprawia, że „Furii” brak mocy, żeby nie powiedzieć pierdo*nięcia, które sprawiłoby, że film zostanie w głowie na dłużej. Można obejrzeć, ale nie ma się co spodziewać jakichś rewelacji, bo to tylko przyzwoite kino, z pewnością nie ukazujące w pełni reżyserskiego kunsztu Ayera, a przynajmniej taką mam nadzieję, bo to pewnie nie jest jego ostatnie podejście do filmu.