Dzika droga (2014)
Wild
/USA/
Reżyser: Jean-Marc Vallée
Scenariusz: Nick Hornby
Obsada: Reese Witherspoon, Laura Dern
Zdjęcia: Yves Bélanger
Gatunek: Biograficzny, Dramat
Czas trwania: 115 min
Podróżniczka bez powodu
Jean-Marc Vallée lubi obrazy ludzi upadłych, które w najtrudniejszym momencie potrafiły wziąć się z życiem za bary i udźwignęły swoją niechlubną przeszłość. Nie tyle pozostawiając ją za sobą, co wkomponowując w dotychczasowe życie i czyniąc ze swojej porażki fundament pod lepsze jutro. Tak było w docenionym na zeszłorocznej oscarowej gali „Witaj w klubie”, i tak jest także z „Dziką drogą” słusznie pominiętą w tegorocznych rozdaniach Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej.
W poprzednim filmie reżysera był cowboy nie stroniący od używek, przez co doprowadził do swojej choroby, natomiast w „Dzikiej drodze” bohaterką jest niepozorna Cheryl (Reese Witherspoon) – z podobnymi skłonnościami do hulaszczego trybu życia. Jej wędrówka jest desperacką próbą otrząśnięcia się z dotychczasowego, skazanego na porażkę, życia. Pokonanie szlaku turystycznego Pacific Crest Trail, liczącego sobie ponad 4 000 kilometrów, ma być jej pierwszym krokiem w wędrówce do samodoskonalenia i odwrócenia nieprzychylnego jej losu.
„Dzikie drogi” próbują czarować klimatem, plenerami, ujęciami przyrody, których nigdy za mało i klasykiem lat 70’ Simona & Garfunkela „El Condor Pasa”. Jednak to nie wystarcza. Samo usytuowanie człowieka naprzeciw ogromu bezkresnej natury, a przede wszystkim w pojedynku z samym sobą nie zapewni od razu przychylności widza. W dodatku film Vallée skutecznie wzbudza odrazę do ulubionego utworu katując nim niemiłosiernie przy każdej możliwej okazji, odbija mi się to do dziś. Co za dużo to niezdrowo.
Potraktowanie nałogu jak kataru, który mija samoistnie po tygodniu, i nie odcisnął większego piętna na prezentowanej nam jednostce jest niezbyt wiarygodne. Retrospekcje, niczym ze „127 godzin”, gdzie Cheryl rzekomo zmaga się z utratą bliskich także wypadają niezbyt przekonująco i ciężko odkryć w nich sedno rozterek bohaterki. Owszem śmierć matki sama w sobie wydaje się bolesnym przeżyciem, ale nie potwierdzona żadnymi głębszymi relacjami wydaje się jedynie pustym emocjonalnie zapychaczem sprawiającym złudne wrażenie czegoś większego.
Co więcej, może się wydawać, że Cheryl nauczyła się więcej od obcych spotkanych na swojej drodze, aniżeli wcześniej od matki, a przynajmniej ja tak to odbieram. Może to wina wieku, doświadczeń – może to właśnie dzięki nim jest bardziej otwarta na naukę. Niemniej ciężko uznać, że podjęta wędrówka ma naprawdę wielkie znaczenie dla Cheryl, a powody, dla których w ogóle została podjęta są co najmniej mgliste. Przygotowanie bohaterki do długiej wędrówki zahacza już o kabaret, bo nie potrafię zrozumieć jak człowiek rozumny może w ten sposób spreparować swój bagaż. Pod tym względem postać grana przez Reese Witherspoon czasami przypomina Elleę z „Legalnej blondynki”. Aż dziw, że przeżyła.
Trudna przeszłość i samotna wędrówka dodane do siebie tworzą jednoznaczny obraz, ale Jean-Marc Vallée nie angażuje nas w tę historię, nie urozmaica swojej opowieści, która z czasem staje się monotonnym motywatorem. Ale ile razy w kółko można słuchać ‘jesteś zwycięzcą, jesteś zwycięzcą!’. Ani to odkrywcze, ani oryginalne, a i nie koniecznie musi działać. Faktem jest, że jednak lubimy historie pokazujące, że jak się chce to można.