Mucha (1986)
The Fly
/Kanada, USA, Wlk. Brytania/
Reżyser: David Cronenberg
Scenariusz: David Cronenberg, Charles Edward Pogue
Obsada: Jeff Goldblum, Geena Davis, John Getz
Muzyka: Howard Shore
Zdjęcia: Mark Irwin
Gatunek: Horror, Sci-Fi
Czas trwania: 96 min
David Cronenberg to z pewnością jeden z najważniejszych twórców światowego kina. Jego nowatorskie podejście do filmów nie zawsze było rozumiane. Ale jak to często wśród pionierów bywa przyszedł czas także i jego świetności. Temu reżyserowi ciężko zarzucić brak oryginalności, ewentualnie jego szalone pomysły mogą nie przypaść komuś do gustu, ale to już inna para kaloszy. Uważany za przełomowy jego film ” Scanners” pod wieloma względami mnie rozczarował. Za to „Mucha” już bardziej wpasowuje się w mój gust filmowy, bo to dobre i porządne kino jest po prostu. Jak to w przypadku Cronenberga mamy świetny i intrygujący pomysł, a realizacja techniczna też nieprzeciętna.
„Mucha” opowiada o szalonym naukowcu Sethcie Brundle’u (Jeff Goldblum), pracującym nad teleportacją materii nieożywionej. Historia rozkręca się w momencie gdy poznaje dziennikarkę Veronicę Quaife (Geena Davis), która zachwycona jest nowatorskimi telepodami Setha. To za sprawą jej osoby zaczyna się to co nieuniknione 😉 I tutaj ukłony dla postaci pierwszoplanowej, bo Jeff Goldblum w tym filmie jest w świetnej formie i chociaż Geena Davis stara się mu nie ustępować to różnica pomiędzy odtwórcami ról jest bardzo widoczna. Nie sposób nie wspomnieć o genialnej jak na tamte czasy charakteryzacji, a myślę że i w dzisiejszych czasach robi wrażenie, co zresztą doceniła w 1987 Akademia Filmowa przyznając Oscara za najlepszą charakteryzację.
Największym mankamentem „Muchy” wydaje mi się powierzchowność fabuły, w którą twórcy nas nie chcieli za bardzo wtajemniczać, więc jest bardzo skrótowo, przez co niektóre sytuacje wydają się aż za bardzo przyspieszone i nie wiadomo z czego tak naprawdę wynikają. Jednak wyjątkowość tego tytułu jest niepodważalna i chociaż jest dosyć kameralnie to ogląda się go z ogromnym zaciekawieniem, a czasami nawet obrzydzeniem (co niektórzy bardzo sobie cenią). Znając także „eXistenZ” zabieram się za odgrzebywanie kolejnych dzieł Cronenberga poszukując kolejnych perełek gatunku. Ode mnie mocna siódemka.