OBECNOŚĆ (2013)
The Conjuring
/USA/
Reżyser: James Wan
Scenariusz: Chad Hayes, Carey Hayes
Obsada: Vera Farmiga, Patrick Wilson, Lili Taylor, Ron Livingston, Shanley Caswell, Hayley McFarland
Muzyka: Joseph Bishara
Zdjęcia: John R. Leonetti
Gatunek: Horror
Czas trwania: 112 min
Z wielkiej chmury mały deszcz
Na początek znowu się poużalam, bo irytująca jest pojawiająca się coraz częściej tendencja do przypominania przy każdej możliwej okazji, że oglądany właśnie film jest oparty na faktach, niestety nie tylko przy horrorach (np. „Sztanga i cash”). Producenci w dupie mają już to, że 90% to wyobraźnia twórców a historia stanowi tylko kanwę do stworzenia jakiegoś tytułu. Identycznie jest w przypadku najnowszego filmu James Wana „Obecność”. Postać reżysera była już mi wcześniej znana, bo zdarzyło mi się obejrzeć kiedyś „Piły”, „Naznaczonego”, czy „Dead silence”. Motyw lalki powtarza się już któryś raz w jego twórczości (z pamięcią niestety słabo;)) i choć nie odgrywa tak istotnej roli jak w chociażby „Dead silence” to jest zauważalnym atrybutem, może nawet wizytówką reżysera. Tym razem fabuła jego filmu opiera się na oczyszczeniu nawiedzonego domu, do którego wprowadziła się nowa rodzina (a jakże!). Z pomocą wyrusza para dobrodusznych egzorcystów i demonologów, których zło się nie ima, i którzy wydają się nie mieć życia poza pracą, bo albo prowadzą wykłady, albo mają przypadki, gdzie ktoś potrzebuje ich wsparcia nie mając tym samym czasu na wychowanie córki (jej obecności w filmie nie rozumiem).
Nie wiem czy przez oglądane horrory zatraciłem jakoś emocję strachu, czy w „Obecności” tak było z tym słabo. Wrażenie zrobił na mnie jedynie egzorcyzm, który jednak jak zawsze obfituje w różne niedzpodzianki. Zabrakło mi też charakterystycznego dla tego gatunku klimatu, który był na samym wstępie filmu, a potem gdzieś niezauważalnie uleciał pozostawiając jedynie nastrojową muzykę, która, chociaż nieznacznie, to wyróżnia się na tle filmu. Na plus oceniam też pracę kamery, która nie była schematyczna i monotonna, ale dynamiczna i zmieniała swoje położenie względem bohaterów, czy konstrukcji budynku. Gra aktorska nie jest wybitna. Aktorzy się spisali, ale nie zaprezentowali się rewelacyjnie. Najbardziej do roli pasowała mi Vera Farmiga, która z pełnym przejęciem dostosowywała się do zastanych okoliczności. Najbardziej rozczarowała mnie natomiast Lili Taylor – ta sama, która w „Arizona dream” stworzyła nieprzeciętną kreację. To chyba już nie te lata.
Dzieło Wana nie powala oryginalnością i choć można mieć wiele innych zastrzeżeń (nie będę spoilerować) to jest całkiem udanym zlepkiem wielu horrorowych klisz. Dlatego mamy nawiedzony dom, do którego wprowadza się nowa rodzina (motyw wykorzystał już w „Naznaczonym”) i zagadkową historię związaną z tym domem, której rozwiązanie zajęło, jak dla mnie za mało, bo zaledwie kilka minut taśmy. Zdecydowanie lepiej prezentowało się to w „Sinister”. Użyte są też kamery (niczym w „Paranormal activity”) oraz aparaty (ten motyw kojarzy mi się akurat z przeciętnymi „Szeptami”). W oczy rzucił mi się również bliźniaczo podobny motyw do tego z filmu „Mama”, ale sami to oceńcie;). To co reżyser dał od siebie to ukazanie historii też od strony wybawców, chociaż momentami to i oni zamieniają się w poszkodowanych. Inne jego filmy wykazywały się lepszą pomysłowością, ale ostatecznie wg mnie prezentują one raczej równy poziom oceniony przeze mnie na 6. Nie jest to kino wyjątkowe, wybitne, ale do obejrzenia nadaje się z pewnością. Ciągle liczę na jakiś oryginalny pomysł Jamesa Wana, jak chociażby ten Ciarana Foya z „Citadel” – tylko bez zmarnowanej końcówki, ale zdaje się, że prędko to nie nastąpi, bo reżyser bierze się za „Szybkich i wściekłych 7”. Ech…