Go Goa Gone (2013)
/Indie/
Reżyser: Raj Nidimoru, Krishna D.K.
Scenariusz: Krishna D.K., Sita Menon, Raj Nidimoru
Obsada: Kunal Khemu, Vir Das, Saif Ali Khan, Anand Tiwari, Puja Gupta
Muzyka: Jigar, Sachin
Zdjęcia: Dan MacArthur
Gatunek: Akcja, Komedia, Przygodowy
Czas trwania: 117 min
„Go Goa Gone” to bardzo zabawna komedia rodem z Bollywood, która bardzo skutecznie parodiuje odpowiednika zza oceanu – Hollywood. Dlatego nie powinna dziwić filmowa fabuła tej indyjskiej produkcji, gdzie trójka dosyć niezdarnych przyjaciół: Hardik (Kunal Khemu), Luv (Vir Das) oraz Bunny (Anand Tiwari) po pewnych przejściach decyduje się na typowe odstresowanie w krainie rozkoszy i rozpusty – Goa, które wydaje się być odpowiednikiem amerykańskiego Las Vegas. Na miejscu oczywiście jest wszystko to co amerykanie (przynajmniej w filmach) uwielbiają, czyli kobiety, impreza, alkohol, mafia, narkotyki oraz… ZOMBIE.
W „Go Goa Gone” wiele jest odwołań do produkcji hollywoodzkich (mam nadzieję, że nie tylko ja je dostrzegam :)). Szef rosyjskiej mafii polujący na zombie momentami przypomina Rambo robiącego sieczkę w Wietnamie, a czasem Dutcha z „Predatora” – pada nawet kultowy zwrot z „Terminatora” – I’ll be back. Jeden z bohaterów przywołuje scenę z „Wysypu żywych trupów”, a samą produkcję można porównać do „Zombieland” – z tym, że to nieco inny typ filmu. Słownie obrywa się także schematycznym slasherom, a nawet nawykom żywieniowym amerykanów opartych na fast-foodach. Może nie jest to dowcip i satyra najwyższych lotów, ale potrafi rozbawić do rozpuku i zapewnia znakomitą rozrywkę. Filmowi towarzyszy dosyć dobra ścieżka dźwiękowa z utworami, których warstwa liryczna jest równie zabawna jak sam film – uzupełniają się więc znakomicie. Na przykładzie tego filmu doskonale widać, że do wykonania dobrego pastiszu niezbędny jest odpowiedni dystans oraz pomysł. W porównaniu z „Go Goa Gone” amerykańskie parodie naśmiewające się z rodzimych tworów wypadają bardzo blado (wyjątek może stanowi „Dom w głębi lasu”). W Indiach dzieło Nidimoru i Krishny D.K. przyjęło się całkiem nieźle zwracając się dwukrotnie. Zakończenie pozwala domniemywać, że to jeszcze nie koniec i droga sequelowi pozostała otwarta. „Go Goa Gone” polecam do odprężenia i na dzień, w którym nie chce nam się wytężać umysłu przy skomplikowanym filmie – czysta rozrywka. Myślałem nawet o wystawieniu '8′, ale póki co zostanie tylko '7′.
W „Go Goa Gone” wiele jest odwołań do produkcji hollywoodzkich (mam nadzieję, że nie tylko ja je dostrzegam :)). Szef rosyjskiej mafii polujący na zombie momentami przypomina Rambo robiącego sieczkę w Wietnamie, a czasem Dutcha z „Predatora” – pada nawet kultowy zwrot z „Terminatora” – I’ll be back. Jeden z bohaterów przywołuje scenę z „Wysypu żywych trupów”, a samą produkcję można porównać do „Zombieland” – z tym, że to nieco inny typ filmu. Słownie obrywa się także schematycznym slasherom, a nawet nawykom żywieniowym amerykanów opartych na fast-foodach. Może nie jest to dowcip i satyra najwyższych lotów, ale potrafi rozbawić do rozpuku i zapewnia znakomitą rozrywkę. Filmowi towarzyszy dosyć dobra ścieżka dźwiękowa z utworami, których warstwa liryczna jest równie zabawna jak sam film – uzupełniają się więc znakomicie. Na przykładzie tego filmu doskonale widać, że do wykonania dobrego pastiszu niezbędny jest odpowiedni dystans oraz pomysł. W porównaniu z „Go Goa Gone” amerykańskie parodie naśmiewające się z rodzimych tworów wypadają bardzo blado (wyjątek może stanowi „Dom w głębi lasu”). W Indiach dzieło Nidimoru i Krishny D.K. przyjęło się całkiem nieźle zwracając się dwukrotnie. Zakończenie pozwala domniemywać, że to jeszcze nie koniec i droga sequelowi pozostała otwarta. „Go Goa Gone” polecam do odprężenia i na dzień, w którym nie chce nam się wytężać umysłu przy skomplikowanym filmie – czysta rozrywka. Myślałem nawet o wystawieniu '8′, ale póki co zostanie tylko '7′.