Upstream Color (2013) – Recenzja

Upstream Color (2013)

/USA/

Reżyser: Shane Carruth
Scenariusz: Shane Carruth
Obsada: Shane Carruth, Amy Seimetz, Andrew Sensenig,
Muzyka: Shane Carruth
Zdjęcia: Shane Carruth
Gatunek: Dramat, Sci-Fi
Czas trwania: 96 min

Artystycznie o metafizyce

„Upsteram Color” to jest typ kina jaki uwielbiam. Nie wiem, czy nieco z oceną (9) nie przesadziłem, ale naprawdę jestem pod wrażeniem tej pozycji i sądzę, że takie filmy trzeba promować. Shane Carruth to istny człowiek renesansu utalentowany na wielu płaszczyznach. Był reżyserem, scenarzystą, głównym bohaterem, zajmował się też zdjęciami, montażem oraz muzyką do filmu! W dodatku spisał się wzorowo. Ciężko dokładnie określić o czym jest film w taki sposób by nie zdradzić fabuły, poza tym treść może być zależna od tego w jaki sposób się ten film ogląda i na co zwraca się większą uwagę. Film może przedstawiać po prostu trzystopniowy cykl życiowy pasożyta, który dostawszy się do organizmu pozbawia części tożsamości, ale ta pozycja to też metafizyczne relacje (w dodatku nie tylko międzyludzkie), które ciężko wyjaśnić w racjonalny sposób. Brzmi co najmniej dziwnie i nieprawdopodobnie, nieprawdaż? Zarzuty o brak oryginalności nie powinny się więc pojawiać.

Shane Carruth nie patyczkując się zaczyna swój film z wysokiego C – wprowadza nas od razu w centrum wydarzeń, gdzie nic nie jest jednoznaczne i jasne, a kolejne sceny piętnują napięcie, emocje oraz ciekawość, która trzyma przy ekranie do samego końca. Dla mniej cierpliwych zła wiadomość, bo Carruth odkrywa przed nami karty stopniowo. Odpowiednio dawkując poszczególne elementy tej bardzo fantastyczno-irracjonalnej historii ułatwia odbiór filmu, który przemawia do odbiorcy przede wszystkim obrazem i dźwiękiem, a dialogi wydają się być mniej istotnym komponentem „Upstream Color”. Co wcale nie oznacza, że stoją na niskim poziomie, czy są gorsze od wcześniej wymienionych składowych zapewniających niesamowite wrażenia.

„Upstream Color” pełne jest alegorii, zabawy obrazem, kolorami, biologią oraz dźwiękiem, co z pewnością nie ułatwia zrozumienia treści filmu, a co gorsza niektórych może wręcz zanudzić i zniechęcić. Oczywiście nie łatwo jest się w tym wszystkim zagubić, zwłaszcza w finalnej części filmu, ale Ci bardziej skoncentrowani i uważni powinni sobie poradzić z ogarnięciem produkcji Carrutha. Tak jak wspominałem ciężko o jednoznaczne określenie wydźwięku i puenty, czyli stwierdzenia co autor miał na myśli. To pozostawia nam kilka dróg interpretacji. Chociaż dopuszczam też myśl, że film nie ma większego przesłania i jest zwyczajną wizją reżyserską, gdzie autor narcystycznie pokazuje swój kunszt i geniusz. Tak, czy inaczej jest to dzieło wybitne pod wieloma względami. Biorąc pod uwagę, iż to jest jego drugi film – zabieram się w najbliższym czasie za jego debiutancki tytuł. Polecam dla odważnych i pożądających świeżej krwi w kinematografii!