Wielkie oczy (2014)
Big Eyes
/USA/
Reżyser: Tim Burton
Scenariusz: Scott Alexander, Larry Karaszewski
Obsada: Amy Adams, Christoph Waltz, Danny Huston,
Muzyka: Danny Elfman
Zdjęcia: Bruno Delbonnel
Gatunek: Biograficzny, Dramat
Czas trwania: 105 min
Czy ktoś widział Burtona?
Bardzo ekscentryczna twórczość Tima Burtona ma swoich wielbicieli, chociaż ja do nich nie należę, to znajdzie się parę tytułów, które i ja polubiłem – komiksowy Batman, „Ed Wood”, „Edward Nożycoręki”, czy „Charlie i fabryka czekolady”. „Wielkie oczy” nie są pierwszym podejściem do zekranizowania biografii, bo wspomniany „Ed Wood”, czyli historia o reżyserze uznawanym za jednego z najgorszych w historii kina, jest obok „Edwarda…” największym osiągnięciem Burtona. Dziwi mnie więc bylejakość „Wielkich oczu”, które traktują o równie ciekawej historii, w dodatku scenariusz sprezentowali Ci sami panowie co do „EW”.
Fantastyka, rzeczywistość, komizm i groteska przeplatająca się w twórczości Burtona jest jego charakterystycznym elementem. „Wielkie oczy”, to jednak produkcja, która odżegnuje się od dotychczasowych osiągnięć amerykańskiego reżysera, bo z burtonowskiego zacięcia czerpie niewiele, a z pewnością nie to co najlepsze. W jego miejsce wrzucono natomiast wszystkie szablonowe i niezbyt zaskakujące elementy, które niestety nie urozmaicają seansu, a wręcz przeciwnie – brzmi dziwnie w przypadku tego reżysera, prawda?
Tytułowe wielkie oczy są natomiast znakiem rozpoznawczym Waltera Keane’a (Christoph Waltz), a raczej jego żony Margaret (Amy Adams), która stłamszona dała zepchnąć się na boczny tor. Utalentowana artystka choć ma ogromną łatwość i maluje obrazy niemal hurtowo, to żyje raczej biednie, bo jej obrazy nie wzbudzają zainteresowania. Ale do czasu, bo to właśnie dzięki pomocy męża jej obrazy z dziećmi o wielkich oczach mają wystawę i stają się popularne. Jednak Walterowi rola managera nie wystarcza. Wraz z rozwojem wspólnej działalności, przez zbieg okoliczności, staje się artystą i autorem malunków wykonanych przez Margaret. Historia oczywiście traktuje także o przywróceniu dobrego imienia malarki.
„Wielkie oczy” pozbawione są dramatyzmu, emocji, ciężko nawet współczuć krzywdzonej bohaterce, a jej zmagania z zachłannym mężem, to już czysta groteska, z tym, że ani widowiskowa, ani zabawna. W pewnym sensie to także zasługa aktorów, którzy chyba nie do końca potrafili odpowiednio wykreować klimat filmu. Ich rozterki, przeżycia strasznie obojętne. Chociaż już ostatnie produkcje tego reżysera mnie nie do końca urzekały, to właśnie „Wielkimi oczami” Burton osiągnął najniższy pułap w swojej karierze, a jego najnowszy film należy do grona tych najsłabszych. Brak konsekwencji odbija się w tym przypadku czkawką. Owszem, film jest oglądalny, ale raczej nie należy się nastawiać na dobre kino w dawnym stylu amerykańskiego twórcy. Rozczarowanie.