Cold Fish (2010)
Tsumetai nettaigyo
/Japonia/
Reżyser: Shion Sono
Scenariusz: Shion Sono, Yoshiki Takahashi
Obsada: Mitsuru Fukikoshi, Denden, Asuka Kurosawa, Megumi Kagurazaka, Hikari Kajiwara, Tetsu Watanabe
Muzyka: Tomohide Harada
Zdjęcia: Shinya Kimura
Gatunek: Dramat, Thriller, Horror
Czas trwania: 144 min
O facecie bez ikry
Gdyby przyszło mi wskazać kino najmniej wygodne w pochłanianiu, zdecydowanie wskazałbym na Azję. Dziwna hybrydyzacja wszystkiego wydaje się być powszechną domeną kina azjatyckiego. Nowatorskie łączenie pomysłów, gatunków i elementów z reguły do siebie nie pasujących zapewnia sporą przewagę nad kinem europejskim i amerykańskim, gdzie z rzadka trafiają się szalone projekty nie znajdujące się w strefie komfortu widza.
Jednym z reprezentantów kina powodującego dyskomfort jest japoński reżyser Shion Sono, jego „Miłosne piekło” zrobiło na mnie niemałe wrażenie. Dziś przyszedł jednak czas na przypomnienie jego wcześniejszej produkcji, pt.: „Cold fish”. Zimna ryba zawarta w tytule jest najzwyczajniej w świecie określeniem osoby niewrażliwej. Na szczęście film nie jest równie powierzchowny co tytuł i zdecydowanie wwierca się w psychikę bohaterów, dostarczając przy okazji hektolitry krwistej i brutalnej uciechy.
Głównymi postaciami w świecie Sono są mężczyźni, kobiety potraktowane są po macoszemu – jako ich dodatek i własność, a zarazem przyczyna wszystkich nieszczęść. Nobuyuki Shamoto oraz jego młoda żona Taeka żyją w stagnacji. Zawieszeni gdzieś pomiędzy przytłaczającą rzeczywistością, a niespełnionymi marzeniami wiodą przeciętny żywot, który lokuje ich co najwyżej w społecznej klasie średniej. Prowadzą mały sklep akwarystyczny, ale to ich konkurent z branży – Murata został rekinem biznesu i robi interesy na grubą kasę.
Jak niektórym wiadomo, to właśnie akwarystyka jest drugim najbardziej dochodowym biznesem na świecie, zaraz po handlu narkotykami. Murata w przeciwieństwie do nieszczęśliwego małżeństwa wie, czego chce i wie, jak to osiągnąć. Nie stoi w miejscu, ma sprecyzowane plany i nie cofnie się przed niczym by je zrealizować, jak wiadomo cel uświęca środki. Ratując córkę Nobuyukiego z opresji automatycznie staje się kimś na kształt wierzyciela, wobec którego państwo Shamoto czują się zobowiązani, z czego bez trudu da się wyciągnąć korzyści. Murata dostrzegając ich problemy rodzinne próbuje pomóc przyjmując ich córkę do pracy w swoim sklepie oraz służy cenną radą dla będących w trudnej sytuacji małżonków. Jak się okazuje Pan Murata jest ostatnią osobą, która powinna przeprowadzać terapie rodzinne.
„Cold fish”, to kino bezpretensjonalne, gdzie nie ma miejsca na półśrodki. Sono w zdecydowany i niezbyt powściągliwy sposób kreuje swoją opowieść oraz bohaterów. Fabuła pozbawiona jest jakichkolwiek hamulców, a podczas tej niebezpiecznej jazdy może wydarzyć się naprawdę wszystko. Reżyser skutecznie zadbał o to, by widz nie czuł się pewnie i nie wiedział, co będzie za kolejnym zakrętem. W ten sposób potrafi skutecznie utrzymać uwagę odbiorcy, który w pewnym momencie adaptuje się w nowej strefie komfortu, gdzie uczucie dezorientacji powoli mija i wydaje się, że bohaterowie będą mieli już tylko z górki. Wtedy japoński reżyser naciska pedał gazu zaliczając kolejny ostry zakręt i przynosząc kolejne ofiary.
„Cold fish” jest przede wszystkim udaną hybrydą dramatu, charakterystycznej dla azjatyckiego kina groteski oraz thrillera i horroru, ale zahacza także o kino gore. Choć komediowa aura zdaje się rzucać w oczy najbardziej, to dzieło Sono jest zdecydowanie filmem na poważny temat, który poza dozą rozrywki i emocji stara się uchwycić współczesny obraz mężczyzny, pogoni za szczęściem i sukcesem oraz okazuje się być studium mordercy i upadku jednostki.
Film ma niemal same zalety, ale przyznać muszę, że niewielkimi momentami tempo i napięcie wyraźnie siadają (może by odetchnąć choć na chwilę). Ponadto „Cold Fish” nie ogląda się z rozkoszą, a raczej poczuciem dyskomfortu, niecodziennego zagubienia, często także odrazy i zniesmaczenia, więc produkcja wydaje się skierowana właśnie do osób o takich preferencjach filmowych. Sam lubię grzebać się w podobnych klimatach, ale Sono w tej produkcji mnie przerósł. Specyficzna atmosfera i ciągłe przesuwanie granicy strefy komfortu okazały się zbyt ciężkie jak na pierwszy raz – także seans „Cold fish” będzie kiedyś powtórzony! Koniecznie.
Za udostępnienie filmu dziękuję dystrybutorowi „What Else Films”.