Samba (2014)
/Francja/
Reżyser: Olivier Nakache, Eric Toledano
Scenariusz: Olivier Nakache, Eric Toledano
Obsada: Omar Sy, Charlotte Gainsbourg, Tahar Rahim, Izïa Higelin
Muzyka: Ludovico Einaudi
Zdjęcia: Stéphane Fontaine
Gatunek: Komedia
Czas trwania: 120 min
Miłość od pierwszego powonienia
Tytuł filmu „Samba”, poza oczywistym skojarzeniem tanecznym, odświeżyło dziecięce wspomnienia i hit disco końcówki lat 90. ubiegłego wieku, czyli Samba de Janeiro niemieckiej grupy Bellini. Olivier Nakache oraz Eric Toledano nie sprawili, że tytułowe słowo-klucz kojarzyć się będzie z ich produkcją. Ich najnowszy projekt nie okazał się kolejnym sukcesem na miarę „Nietykalnych”.
Oba filmy nie należą do obrazów najoryginalniejszych i czerpią garściami ze stereotypów oraz korzystają z mniej („Samba”) lub bardziej („Nietykalni”) udanych gagów. Zbliżone są do siebie także pod względem koncepcyjnym – proste historie, które nie wymagają głębszej rozkminy i stanowią przede wszystkim lekką rozrywkę. Lekkość „Nietykalnych” trafiała jednak do najwrażliwszych sfer emocjonalnych, a oprócz tego była pełna przystępnego humoru, który występował na przemian z interesującymi ludzkimi problemami. „Samba” natomiast jest czymś z pogranicza powierzchownego dramatu i mało zabawnej komedii romantycznej.
Choć kolejny raz rzecz dzieje się we Francji, po raz kolejny z udziałem Omara Sy’a grającego po raz kolejny pokrzywdzonego przez los imigranta. Zagrożony deportacją Samba trafia przypadkiem na Alice (Charlotte Gainsbourg), która postanawia ratować sympatycznego Senegalczyka przed powrotem do Afryki. Ich relacja choć mało wiarygodna, to zaczyna się rozwijać od pierwszego powonienia, a dalej to wszystko wiadomo, bo już od początku finał wydaje się być jasny. Fabule trochę kolorytu próbuje dawać Walid (Tahar Rahim), który udaje Brazylijczyka by mieć większe powodzenie u płci przeciwnej. Jednak wszystko zamknięte jest w tak sztywnych i konwencjonalnych ramach, że ciężko szukać w tym pozytywów.
„Samba” krocząc śladem poprzedniego filmu francuskiego duetu może sprawić tylko i wyłącznie zawód. Multi-kulti we francuskich barwach podszyte niezbyt błyskotliwym humorem nie gwarantuje porządnej i satysfakcjonującej rozrywki, podobnie ma się rzecz z częścią dramatyczna, która, choć odgrywa istotną rolę, jest bardzo nijaka i nie wpływa w żaden sposób na percepcję widza, bo umyka gdzieś obok niezbyt udanych wątków miłosnych.
Produkcja Nakache i Toledano nie jest gwarantem dobrze spędzonego czasu, a tym bardziej dobrze wydanych pieniędzy. „Samba” skierowana jest raczej do widzów lekkiego kina romantycznego, gdzie światem rządzi nieokiełznana miłość będąca lekiem na całe zło. Osobiście nie polecam, ale do oglądania jednym okiem podczas gotowania, albo zmywania może się nada, bo szkoda czasu na poświęcanie tych dwóch godzin w pełni poświęcając się oglądaniu „Samby”.