La La Land (2016), reż. Damien Chazelle


Dwa lata temu panował powszechny zachwyt nad „Whiplash”, a w tym roku „La La Land” wzbudza wśród widzów jeszcze większą ekscytację. Oczywiście panującego entuzjazmu nie podzielam, bo do tej pory nie po drodze mi z autorem obydwu tytułów – Damienem Chazellem. Z reżyserem, który świetnie odnajduje się we współczesnym kinie, wie jak wzbudzać emocje, które sinusoidalnie zmieniają się w trakcie seansu, i przede wszystkim umie trafić w gusta szerszej publiki, co zresztą widać na każdym kroku.

Na szczęście nie jestem w całkowitej awersji do twórczości Chazella. Jakby nie patrzeć podobały mi się oba filmy, ale mam do nich także sporo zastrzeżeń. I tak jak rozumiem opieranie historii na dwóch charyzmatycznych bohaterach, wokół których kręci się reszta postaci i cała fabuła, tak nie rozumiem zupełnie prześwitującego drugiego planu, który nie wnosi zupełnie nic i nie wpływa w żaden sposób na opowieść. W nowym projekcie nawet główni aktorzy pozbawieni zostali wyraźnego charakteru. O ile w „Whiplash” ubogi plan aktorski dało się jakoś przetrawić ze względu na wodospad emocji i magnetyzujące starcia ucznia i nauczyciela, tak w „La La Land” przez większość seansu jest przewidywalnie, bez większych emocji i niezbyt wyraziście, choć kolorowo.


Chazell kolejny raz czyni z jazzu i spełniania marzeń główne elementy filmu. Przebywana droga do osiągnięcia swojego celu jest pełna wyrzeczeń i nie znosi kompromisu, co niesie ze sobą oczywiste żniwa. Przez co można film podzielić na dwie części – baśniową opowiastkę o marzeniach oraz drugą, poważniejszą – zejście na ziemię. Pierwszy fragment utrzymany jest w tak bajkowej i beztroskiej scenerii, że raczej ciężko uwierzyć w późniejszy przeskok na poważne tony.

W dodatku Chazell próbuje dowalić morałem i lekcją na koniec, jakby nie mogło się obyć bez rzekomo zaskakującego epilogu. Wielu widzów taki finał docenia, rozpływa się nad nim, jakby reżyser i scenarzysta w jednej osobie wytyczał nowe kierunki. A wystarczy zobaczyć kilka poprzednich filmów z Goslingiem żeby wiedzieć, że życie potrafi i takie scenariusze pisać. Ckliwe zakończenie w żaden sposób do mnie nie trafia. Chazell ponownie chce w finale zostawić widza zaskoczonego i usatysfakcjonowanego. Niestety, tym razem na mnie to nie zadziałało.


W ogóle nie wspomniałem wcześniej, że „La La Land” to musical, choć i tak pewnie wszyscy to wiedzą. A są ku temu powody. Nigdy wielbicielem tego gatunku nie byłem i zawsze mi się go oglądało z trudnością. Zwyczajnie nie czuć tego brzemienia musicalu u Chazella. „La La Land” jest tak lekki, że wszystkie musicalowe elementy nie ciążą, dzięki czemu film doskonale wpisuje się w gusta szerokiej widowni. Oczywiście piosenki wpadają w ucho (nawet bardzo), natomiast tańce niestety jakieś oszczędne, w dodatku z niezbyt interesującą choreografią. A i bohaterzy w tańcu prezentują się jakoś nienaturalnie. Daleko mi do uznawania „La La Land” za wybitną pozycję. Doceniam jednak warsztat Chazella, który z niezbyt interesującego scenariusza uczynił udane widowisko z atrakcyjną otoczką.

6 out of 10 stars (6 / 10)

la la land plakatLa La Land

/USA/
Reżyser: Damien Chazelle
Scenariusz: Damien Chazelle
Obsada: Ryan Gosling, Emma Stone, John Legend
Muzyka: Justin Hurwitz
Zdjęcia: Linus Sandgren
Czas trwania: 126 min