Snowpiercer: Arka przyszłości (2013)
Snowpiercer
/Czechy, Francja, USA, Korea Płd./
Reżyser: Joon-ho Bong
Scenariusz: Joon-ho Bong, Kelly Masterson
Obsada: Chris Evans, Kang-ho Song, Tilda Swinton, Jamie Bell, Octavia Spencer, Ewen Bremner, John Hurt, Ed Harris
Muzyka: Marco Beltrami
Zdjęcia: Kyung-Pyo Hong
Gatunek: Dramat, Akcja, Sci-Fi
Czas trwania: 126 min
Kapitan Planeta
Do każdej kolejnej produkcji autorstwa Joon-ho Bonga zasiadam pełen nadziei, ale też i ogromnych oczekiwań. A gdy dopiszę do tego tematykę post-apokaliptyczną i fakt, że fabuła opiera się na komiksie, to spodziewam się niesamowitego i przede wszystkim niepowtarzalnego efektu finalnego. I tak jest w przypadku „Snopiecera”. Niestety tylko częściowo, bo film miał zadatki na bycie czymś więcej niż rozrywką, więc można mówić o sporym rozczarowaniu, przynajmniej z mojej strony. Jednak i tak nadal jest to dobre kino.
Rok 2031. Pociąg Snowpiercer. Obecni w nim pasażerowie są ostatnimi ludźmi na Ziemi, gdyż zapanowała wieczna zima. Nadmienić należy, że walką z globalnym ociepleniem, to ludzie sami sobie zgotowali ten los. Na szczęście znalazł się ich wybawiciel i jednocześnie geniusz, który wymyślił samonapędzające się perpetuum mobile i stworzył arkę mniej biblijną niż Noe. Tak jak w obecnym życiu nie udało się uniknąć podziałów klasowych. Najbiedniejsi żyją w ubóstwie, kiedy to wyższe sfery pławią się w luksusach i dostatku. Nie wszystkim ten stan rzeczy odpowiada…
Opis fabuły jest niezwykle atrakcyjny. Niestety nie udało się z tej historii wycisnąć wszystkich soków, w dodatku znalazło się w nim parę gorzkich pestek, które psuły nieco jego smak. Tak jak np. tandetne animacje komputerowe niczym z „Bitwy pod Wiedniem”. Całe szczęście, że zbyt wiele tych 'efektów’ jednak nie ma. Drażnił mnie jeszcze brak konsekwencji przy stosowaniu mechanicznego translatora koreańsko-angielskiego, który jak widać w filmie jednak nie zawsze był potrzebny, bo aktorzy dogadywali się i bez niego. Cud? Nie sądzę. Inną zagwozdką pozostaje dla mnie postać grana przez Octavię Spencer, która mimo tego, że od wielu lat je mało (albo i wcale), to nie schudła ani trochę, ale może nie było innej, szczuplejszej, czarnej aktorki do tej roli 😉 Nie da się też ukryć, że Joon-ho Bong postarał się o umieszczenie różnych kultur i narodowości w swoim filmie tworząc niemal wieżę Babel. Występują jak zawsze aktorzy koreańscy, jest czarna Olivia Spencer, jest Kapitan Ameryka, ekhm.. Chris Evans, Brytyjczycy od Jarmuscha, czyli John Hurt i Tilda Swinton. Ale swoje epizody zaliczyli także: Tómas Lemarquis kojarzony z „Noi Albinoi” oraz Vlad Ivanov znany chociażby z „4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni”. Rozrzut jest więc całkiem spory.
Fabuła „Snowpiercera” została poprowadzona bardzo poprawnie. Film nie nudzi chociaż reżyser w dosyć nieudolny sposób starał się połączyć kino ambitne z typowo rozrywkowym, co mu nie wyszło zbyt dobrze. Jednak odkrywanie kolejnych wagonów przypomina rozpakowywanie prezentów przez dziecko – autentycznie ciekawi i wciąga niesamowicie, bo nigdy nie wiadomo co się kryje dalej. Niektóre z elementów pociągu to z pewnością wizualny majstersztyk skutecznie przykuwający wzrok, co przy słabych animacjach z zewnątrz pociągu równoważy się wystarczająco. Oczywiście nie udało się uniknąć podtekstu polityczno-społecznego, ale w sumie bez niego film nie miałby wyraźnej pointy. „Snowpiercer” to z pewnością odpowiednie kino by się rozerwać. Udało się w nim połączyć dosyć udanie kilka gatunków, więc każdy znajdzie coś dla siebie. Dla smakoszy…obecna jest także koreańska groteska oraz mało wysublimowana przemoc.