Mr. Turner (2014)
/Francja, Niemcy, Wlk. Brytania/
Reżyser: Mike Leigh
Scenariusz: Mike Leigh
Obsada: Timothy Spall, Dorothy Atkinson, Marion Bailey, Paul Jesson
Muzyka: Gary Yershon
Zdjęcia: Dick Pope
Gatunek: Biograficzny, Dramat
Czas trwania: 149 min
Z dala od Hollywood
Ostatnio w oglądaniu filmów pojawiła się u mnie mała zapaść jakościowa. Miało być dziś o „Lewiatanie”, ale o tym będzie później, bo jeszcze bardziej urzekł mnie „Mr. Turner” Mike’a Leigh. Choć to film biograficzny, to ma zupełnie inny styl od ostatnich, oglądanych przeze mnie, produkcji tego typu i nie wtóruje pozostałym Oskarowym historiom o pięknych, atrakcyjnych i przecudownych bohaterach, którzy swoimi poczynaniami przysłużyli się światu.
J.M.W. Turner (Timothy Spall) nie jest przystojny jak wymuskany Cumberbatch w roli Turinga, nie jest zbudowany jak snajper-Cooper, a w dodatku chodzi o lasce i charczy jak zdezelowany traktor. W zasadzie, jak sam określa, najbliżej mu do gargulca, a mimo wątpliwej urody emanuje pewnością siebie oraz zdecydowaniem. Dzięki swojej postawie oraz społecznemu usytuowaniu z łatwością potrafi zjednywać sobie kobiety.
Przez jego życie, a przynajmniej w okresie przedstawianym przez fabułę, przewinęły się trzy partnerki, z którymi miewał bardzo zróżnicowane relacje. Od Sarah Danby (Ruth Sheen) – wdowy naciągającej go na kasę, przez zauroczoną w nim gospodynię (Dorothy Atkinson), aż do Sophii Booth (Marion Bailey), poznanej podczas jednej z jego wypraw po inspiracje.
Przyzwyczajony do samotności mógł całkowicie poświęcić się malowaniu krajobrazów oraz doskonałemu odzwierciedlaniu żywiołów z nad wyraz realistycznie uchwyconym światłem, z czego znany jest chyba najbardziej. Wydawał się malarzem całkowicie spełnionym, mimo to nie porzucił tego zajęcia, o czym dobitnie świadczy jego artystyczna płodność (zostawił po sobie ok. 30 000 prac!).
Wykształcony nie tylko w swojej dziedzinie uchodził za ogromny autorytet wśród malarzy, jak i całej arystokracji. Większość jego wspaniałych obrazów wzbudzała wszechobecny podziw i była obiektem pożądania ludzi z wyższych sfer. Mimo atrakcyjnych finansowo ofert, przeświadczony o swojej wielkości, jeszcze za życia pozostawił w spadku swojemu krajowi wiele dzieł, które są łatwo dostępne do dziś.
Choć Turner w swoim życiorysie ma różne występki, to ciężko uznać jego zachowanie za wielce kontrowersyjne i arcyciekawe dla widza, przynajmniej teoretycznie. Ma w sobie jednak jakiś rodzaj charyzmy i ekscentryczności, dzięki którym potrafi skutecznie ściągnąć uwagę oglądającego – jeśli nie podśpiewuje od czasu do czasu, nie rusza niezgrabnie nogą w rytm muzyki, to udoskonala swój obraz plwocinami. Z pewnością duża w tym zasługa reżysera i przede wszystkim odtwórcy głównej roli, docenionym zresztą Złotym Globem.
„Mr. Turner” wydaje się współczesnym odpowiednikiem „Barry’ego Lyndona” Stanleya Kubricka. W ciekawy i absorbujący sposób relacjonuje życiorys człowieka niezbyt atrakcyjnego filmowo. Nie pozostawia jakiegokolwiek miejsca na nudę, a film krótki nie jest. Mike Leigh, podobnie jak Kubrick, wzbogaca otoczenie pięknymi plenerami, scenografią oraz kostiumami, a niektóre ujęcia mogłyby uchodzić za imponujące płótna samego bohatera opowieści.
Dzieło brytyjskiego reżysera nie stara się być widowiskowym przedstawieniem dla mas. Nie ma sztucznie budowanego napięcia, zabiegów, które mają zbliżyć nas emocjonalnie do Turnera. Leigh w swoim opisie zachowuje odpowiedni dystans, nie wtrąca się w historię pozwalając toczyć się jej własnym i autentycznym tempem. Skupiając się na ostatnich latach życia artysty uniknął niepotrzebnych skoków w czasie i tym samym „Mr. Turner” wydaje się pełniejszy i nie pozostawia uczucia niedosytu. Czasami proste rozwiązania okazują się najlepsze.
„Mr. Turner” to najlepszy film biograficzny jaki miałem okazję oglądać w ostatnim czasie. Tym bardziej dziwi mnie brak nominacji do Oscarów za najlepszy film, czy najlepszego aktora pierwszoplanowego, bo w obu kategoriach nie ustępują pozostałym wyróżnionym. Pozostaje nadzieja, że zwycięstwa w kategoriach wizualnych będą małą nagrodą pocieszenia.