Gra tajemnic
/USA, Wlk. Brytania/
Reżyser: Morten Tyldum
Scenariusz: Graham Moore
Obsada: Benedict Cumberbatch, Keira Knightley, Matthew Goode, Rory Kinnear, Allen Leech
Muzyka: Alexandre Desplat
Zdjęcia: Óscar Faura
Gatunek: Biograficzny, Dramat
Czas trwania: 113 min
Człowiek enigma?
Oglądając „Grę tajemnic” nie można oprzeć się wrażeniu, że twórcy próbowali w miarę logicznie poskładać historię Alana Turinga w jedną całość. I chociaż opowieść odbywa się w trzech różnych przestrzeniach czasowych oraz przedstawia różne etapy życia głównego bohatera, to uzyskano całkiem logiczną ciągłość wydarzeń. Oczywiście w paru miejscach, dla wzbudzenia większego współczucia, czy nagromadzenia emocji, „Grę tajemnic” podrasowano – jednak nie za bardzo się to sprawdza. Zwłaszcza, że te reżyserskie triki niepotrzebnie wyłażą na pierwszy plan i momentami aż kłują w oczy swoją szablonowością i nachalnością.
„Gra tajemnic” w głównej mierze miała być o wielce utalentowanym, ocierającym się o geniusz, brytyjskim matematyku, który poprzez złamanie niemieckiej Enigmy miał ogromny udział w zakończeniu II wojny światowej. Nadmienić należy, że odbyło się to także dzięki Polakom. Może wkład nie był aż tak ogromny jak wielu myśli, ale nie zostaliśmy przez twórców pominięci. Fabuła podzielona jest pomiędzy biografię Turinga oraz w głównej mierze skupia się na podjęciu wyzwania złamania niemieckiego militarnego kodu.
Część odpowiedzialna za próbę rozgryzienia kodu, stworzenie uniwersalnego deszyfratora jest głównym atutem filmu Tylduma. Jednak, czy doczekalibyśmy się reżyserii biografii Turinga, gdyby nie to, że był ukrytym homoseksualistą, do tego cierpiącym prawdopodobnie na Zespół Aspergera? Bohater gej, bądź chory, bądź ekscentryczny w kinie sprzedaje się całkiem nieźle, a w „Grze tajemnic” mamy rzadko spotykaną niesamowitą kumulację, bo występują wszystkie wymienione ‘atuty’, ach – na dodatek wspiera go bardzo altruistyczna kobieta. Deal with it…
Niestety „Gra tajemnic” wydaje się filmem bardzo propagandowym, może nawet zbyt progejowskim. Na każdym kroku starano się pokazać jak to homoseksualista ma źle w życiu, jak musi cierpieć, a przecież taki utalentowany i inteligentny. Największy facepalm pojawił się w momencie, gdy Alan Turing poddany zostaje szantażowi przez odkrytego szpiega – oczywiście sytuacja ta jest fikcyjnym wyobrażeniem twórców, bo nie miała miejsca w rzeczywistości, ale to zastraszenie było chyba najgłupszym i najnaiwniejszym momentem produkcji. W dodatku na koniec filmu najpierw wspomina się o homoseksualistach, potem dopiero o niedoszłych ofiarach wojny – ach te priorytety. Na korzyść filmu działa z pewnością fakt, że całkiem nieźle się to ogląda, jest w miarę efektownie i ciekawie, a wspomniana propaganda jest do przełknięcia. Jednak nadal nie czyni to z „Gry tajemnic” kina wybitnego, w żadnym wypadku. Ode mnie naciągane nieco 6.