Siedmiu wspaniałych, czyli ulubieni reżyserzy KinoKonesera, cz. I (oby nie ostatnia)

Reżyserzy, którzy inspirują KinoKonesera, cz. I

Każdy wielbiciel kina i autor bloga ma filmy i reżyserów, których uwielbia. Nie inaczej jest ze mną. Dlatego chcę Wam dzisiaj zaprezentować zestawienie geniuszy kina inspirujących mnie, często skłaniających do zadumy i refleksji, bądź zapewniających nieprzeciętną rozrywkę. Nie są oni autorami typowego kina rozrywkowego. Mają bowiem swój niepowtarzalny styl i oryginalną myśl widoczną w każdym filmie wychodzącym spod ich utalentowanych rąk. Co ciekawe, zazwyczaj zabieram się do ich dzieł jak pies do jeża, bo wiem, że czeka mnie niełatwe zadanie analityczne i interpretacyjne. Jednak to lubię! (Kolejność raczej przypadkowa)

Quentin Tarantino
Mam to szczęście, że widziałem wszystkie dotychczasowe filmy, przy których maczał palce. Bez kozery mogę więc powiedzieć, że naprawdę jestem szczęśliwcem, bo pokochałem jego wyrafinowaną zabawę kinem, tę przesadnie tryskającą krew i dosadną brutalność. Myślę, że nie ma osoby, która nie widziała jeszcze „Pulp Fiction”. I chociaż sobie cenię właśnie ten film najbardziej, to pozostałe tytuły nie odbiegają znacząco poziomem. Jednak ja nadal jakoś nie mogę się przekonać do „Kill Billa”, czy „Grindhouse: Death Proof”.

Andriej Zwiagincew
Niestety widziałem wszystkie dotychczasowe filmy tego rosyjskiego reżysera. A dlatego niestety bo stworzył póki co tylko trzy filmy, wszystkie genialne. Ciężko też jednoznacznie wskazać najlepszy z nich. Gdybym jednak miał się o to pokusić byłby nim ten pierwszy, czyli „Powrót”, od którego zaczęła się fascynacja jego twórczością. Ta urzekająca szczerość, świetnie ukazana problematyczność dnia codziennego i niesamowity klimat urzekły mnie najbardziej. Na szczęście w tym roku jest premiera jego nowego filmu „Leviafan”, który już uzyskał nominację do Złotej Palmy. Nic tylko zacierać ręce.
Paul Thomas Anderson
Kolejny z reżyserów, którego wszystkie filmy pełnometrażowe widziałem. Liczba 6 może nie robi wrażenia, ale z pewnością pomysłowość i filmowy pedantyzm Andersona zachwycają. Mimo, że poniżej bardzo dobrego poziomu nie schodzi i nie ma słabych produkcji, to nie potrafię zrozumieć fenomenu „Boogie Nights”, ale może przyjdzie jeszcze na to czas. Jako, że w ostatnim czasie nadrobiłem zaległości względem tego reżysera ze zniecierpliwieniem czekam na jego tegoroczny kryminał z dosyć interesującą obsadą.

Emir Kusturica
Z jego dosyć bogatej twórczości (w porównaniu do pozostałych postaci z mojej listy) udało mi się obejrzeć jedynie sześć pozycji. Zdążył już zaskarbić moją sympatię poczuciem humoru, oniryczno-baśniowym klimatem doskonale uzupełnianym przez charakterystyczną i piękną muzykę, np. Gorana Bregovicia. Szkoda, że panowie współpracowali tylko przy czterech produkcjach. Do tej pory nie odnotowałem większej wpadki Kusturicy – jedynie wycieczka do USA filmem „Arizona Dream” mi nie zaimponowała, co nie zmienia faktu, że to przyzwoity film.

Lars von Trier
Mimo, że nie wszystkie filmy tego kontrowersyjnego reżysera skradły moje serce, to potrafię docenić jego kunszt i zrytą banię. Jest świetnym obserwatorem, analitykiem ludzkiej psychiki. Potrafi igrać z widzem, co z pewnością nie wszystkim się podoba, ale „Idioci” są tego świetnym przykładem. Nie wiem tylko, czy „Nimfomanka” to dobry kierunek w jego twórczości. Dla mnie wygląda zbyt mainstreamowo, przez co boję się sięgnąć po ten tytuł by nie odnotować rozczarowania. Na szczęście mam do dyspozycji jego starsze filmy, które czekają na swoją kolej.

Michael Haneke
Najstarszy w zestawieniu i chyba najbardziej przeze mnie ceniony. Tworzy bolesne kino na trudne tematy. Potrafi wywlec na wierzch wszystko co w nas najgorsze, ale w bardzo intrygujący i co najważniejsze efektywny sposób. Parę tytułów do nadrobienia mi zostało, ale pewnie nie prędko po nie sięgnę, bo to ciężkie i bardzo mocne w przekazie kino. By je przebrnąć i wyciągnąć z seansu jak najwięcej trzeba się odpowiednio nastroić. A wszystko rozpoczęło się od „Funny Games”, które z mózgu może zrobić sieczkę 😉

Ethan i Joel Coen
Najsłynniejszy współczesny duet reżyserski. Jak to mawiają – co dwie głowy to nie jedna. Wiele ich filmów pokochałem, wiele lubię, a tylko jeden mnie zmęczył, oczywiście „Bracie, gdzie jesteś?”. Niektóre obejrzę pewnie jeszcze po kilka razy, bo nie są tak ciężkie jak u reżyserów wyżej (z paroma wyjątkami). Komedia, dramat, thriller, kryminał, romans, western, musical, film przygodowy, albo muzyczny? Dla nich to żaden problem. Z gracją antylopy lawirują pomiędzy gatunkami. Mają styl, który ciężko nie polubić, bo każdy w ich filmografii powinien znaleźć coś dla siebie.