Obywatel roku [Kraftidioten] 2014 – Recenzja

Obywatel roku (2014)

Kraftidioten

/Norwegia/

Reżyser: Hans Petter Moland
Scenariusz: Kim Fupz Aakeson
Obsada: Stellan Skarsgård, Bruno Ganz, Pål Sverre Hagen, Atle Antonsen
Muzyka: Brian Batz, Kaspar Kaae, Kåre Vestrheim
Zdjęcia: Philip Øgaard
Gatunek: Kryminał, Komedia
Czas trwania: 116 min

Coenowskie porachunki

Oglądając brutalny, dosadny i poważny początek „Obywatela roku” można zwątpić w to, że z tego filmu uda się jeszcze zrobić komedię. Na szczęście wszystko w odpowiednim momencie pięknie się zazębia, więc z rąk Molanda otrzymujemy interesującą niespodziankę, której rozpakowywanie daje wiele przyjemności, powoduje wzrost napięcia i ciekawości. Przedzierając się przez kolejne warstwy opakowania nie pojawia się cień rozczarowania, a po dotarciu do sedna pozostaje uczucie nasycenia i zadowolenia, bo poświęcony prawie dwie godziny z pewnością nie okazały się stracone.

Jeśli ktoś kojarzy „Fargo”, „Tajne przez poufne” braci Coen, bądź „Porachunki” Guya Ritchiego, to po „Obywatelu roku” może spodziewać się podobnego klimatu. Oczywiście największe podobieństwa, jak zresztą głosi plakat, można uzyskać zestawiając film Molanda właśnie z „Fargo”. Krew, śnieg, humor, czego chcieć więcej? Widząc tu tak świetną mieszankę tych wszystkich filmów, które wcześniej wymieniłem nie mogłem się źle bawić, bo to mój plac zabaw, gdzie mogę siedzieć bez końca.

„Obywatel roku” jest historią zemsty tytułowego bohatera, przedsiębiorcy i kierowcy pługa śnieżnego – Nilsa Dickmana (Stellan Skarsgård), który będąc przykładnym obywatelem postanawia pomścić omyłkową śmierć swojego syna. To nic, że jego wrogiem jest długo panująca miejscowa mafia narkotykowa. Nils nie zamierza się poddawać dopóki swojego celu nie osiągnie, nawet jeśli na swojej drodze spotyka wiele przeciwności, które zniechęciłyby (o ile nie uśmierciły) niejednego. Ma to szczęście, że na szczycie mafijnej hierarchii znajduje się głupawy i narcystyczny boss (Pål Sverre Hagen). Trup ściele się gęsto, krew pryska nam na twarz, a my chcemy WIĘCEJ!

Nie będę Wam mydlić oczu, że postacie są pełne głębi i wewnętrznych rozterek. Bohaterowie są jednowymiarowi, perfekcyjnie jednowymiarowi i jednocześnie zabawni, może nawet karykaturalni w swojej prostocie. Jest ojciec Nils 'Kamienna twarz’ Dickman żądny zemsty, debilowaty boss-hrabia, a na dodatek, dziwnym zbiegiem okoliczności, pojawia się jeszcze stereotypowa serbska mafia, która dorzuca swoje 3 grosze do całego zamieszania. „Obywatel roku” to przede wszystkim świetna rozrywka, może nieco odtwarzalna i powierzchowna, ale jest to i tak bardziej plus dodatni, niż plus ujemny.

Kim Fupz Aakeson zadbał o świetne dialogi, których nie powstydziłby się sam Tarantino. Wszystko tu gra i huczy, krew pryska, humor się wylewa, ociera się wręcz o groteskę. Produkcja Molanda jest pod tym względem świetnie wyważona, wysublimowana i w zasadzie ciężko dopatrzeć się jakichś większych zastrzeżeń. „Obywatel roku”, po „Død Snø 2” okazuje się kolejnym tegorocznym miłym zaskoczeniem rodem ze Skandynawii. Oby ta tendencja utrzymywała się jak najdłużej!