Reżyser: Oliver Stone
Scenariusz: Oliver Stone, Zachary Sklar
Obsada: Kevin Costner, Tommy Lee Jones, Gary Oldman, Joe Pesci, Kevin Bacon,
Muzyka: John Williams
Zdjęcia: Robert Richardson
Gatunek: Dramat, Historyczny, Kryminał
Czas trwania: 189 min
Po niemal trzydziestu latach Oliver Stone zdecydował się odświeżyć zagadkowy i kontrowersyjny temat zabójstwa ówczesnego prezydenta Stanów Zjednoczonych – Johna F. Kennediego. W filmie „JFK” przedstawia swoją wersję wydarzeń opartą m.in. na dwóch książkach. Pierwsza, pt. „On the Trail of the Assassins” autorstwa Jima Garrisona, który jest także główną postacią w tej produkcji oraz drugiej spod pióra Jima Marrsa „Crossfire: The Plot That Killed Kennedy”. Dzieło Stone’a ukazuje jedną z największych teorii spiskowych w dziejach świata, której wyjaśnienie nie jest do końca oczywiste i jednoznaczne.
Amerykański reżyser wytyka wszystkie absurdy prowadzonego śledztwa oraz finalnej wersji raportu komisji Warrena. Przypomina to nieco nasze własne podwórko z nie tak dawnej katastrofy Smoleńskiej i raportu Millera, ale może lepiej nie będę się zagłębiał 😉 Przedstawiając „JFK” nie sposób pominąć dwie oscarowe statuetki, które film zdobył za zdjęcia oraz montaż. Cały film prowadzony jest w koncepcji, gdzie w toczącą się fabułę wplatane są umiejętnie archiwalne nagrania pomieszane z czarno-białymi retrospekcjami wydarzeń ukazującymi zdarzenia, które mogły mieć miejsce naprawdę. Naprawdę doskonały montaż! Historię poznajemy z perspektywy Jima Garrisona, który niemal sam przeciwko reszcie świata toczył batalię ze sprawiedliwością w sprawie zamachu na Kennediego i roli jaką w nim odgrywał podejrzany o zastrzelenie prezydenta – Lee Harvey Oswald. Obsada „JFK” pełna znanych nazwisk takich jak Tommy Lee Jones, Gary Oldman, Kevin Bacon, czy Joe Pesci, którzy tak naprawdę niczego wielkiego nie pokazali występując zresztą tylko w nielicznych fragmentach filmu. Pierwsze skrzypce powinien dlatego grać Kevin Costner wcielający się w postać prokuratora i chociaż spisał się dosyć przyzwoicie to nie zachwycił nie wybijając się ponad przeciętność. Największym jednak mankamentem filmu wydała mi się jego przesadna długość. Ponad trzy godziny to było w tym przypadku zdecydowanie za dużo jak na moje siły – zwłaszcza, że film momentami przynudza. Na te przestoje nie pomaga nawet świetna muzyka, za którą odpowiedzialny był znakomity John Williams. Ciekawostką jest trwająca nieco ponad 31 minut mowa sądowa Jima Garrisona, która jest jednym z najdłuższych monologów w historii kina. „JFK” w roli kryminału, prowadzenia śledztwa (nawet mimo dłużyzn) spisuje się dobrze. Kuleje za to część odpowiedzialna za emocje, przeżycia bohaterów nie będące głównym wątkiem filmu. Dlatego moim zdaniem dramatu jest tutaj tyle co kot napłakał. Film jednak wydaje się pozycją, którą prędzej czy później należy obejrzeć (mnie zajęło to dosyć sporo czasu;)), by z przekonać się że, mimo upływu czasu takie niedociągnięcia, brak rzetelności (delikatnie ujmując) w istotnych śledztwach państwowych zdarzają się do dziś.
Amerykański reżyser wytyka wszystkie absurdy prowadzonego śledztwa oraz finalnej wersji raportu komisji Warrena. Przypomina to nieco nasze własne podwórko z nie tak dawnej katastrofy Smoleńskiej i raportu Millera, ale może lepiej nie będę się zagłębiał 😉 Przedstawiając „JFK” nie sposób pominąć dwie oscarowe statuetki, które film zdobył za zdjęcia oraz montaż. Cały film prowadzony jest w koncepcji, gdzie w toczącą się fabułę wplatane są umiejętnie archiwalne nagrania pomieszane z czarno-białymi retrospekcjami wydarzeń ukazującymi zdarzenia, które mogły mieć miejsce naprawdę. Naprawdę doskonały montaż! Historię poznajemy z perspektywy Jima Garrisona, który niemal sam przeciwko reszcie świata toczył batalię ze sprawiedliwością w sprawie zamachu na Kennediego i roli jaką w nim odgrywał podejrzany o zastrzelenie prezydenta – Lee Harvey Oswald. Obsada „JFK” pełna znanych nazwisk takich jak Tommy Lee Jones, Gary Oldman, Kevin Bacon, czy Joe Pesci, którzy tak naprawdę niczego wielkiego nie pokazali występując zresztą tylko w nielicznych fragmentach filmu. Pierwsze skrzypce powinien dlatego grać Kevin Costner wcielający się w postać prokuratora i chociaż spisał się dosyć przyzwoicie to nie zachwycił nie wybijając się ponad przeciętność. Największym jednak mankamentem filmu wydała mi się jego przesadna długość. Ponad trzy godziny to było w tym przypadku zdecydowanie za dużo jak na moje siły – zwłaszcza, że film momentami przynudza. Na te przestoje nie pomaga nawet świetna muzyka, za którą odpowiedzialny był znakomity John Williams. Ciekawostką jest trwająca nieco ponad 31 minut mowa sądowa Jima Garrisona, która jest jednym z najdłuższych monologów w historii kina. „JFK” w roli kryminału, prowadzenia śledztwa (nawet mimo dłużyzn) spisuje się dobrze. Kuleje za to część odpowiedzialna za emocje, przeżycia bohaterów nie będące głównym wątkiem filmu. Dlatego moim zdaniem dramatu jest tutaj tyle co kot napłakał. Film jednak wydaje się pozycją, którą prędzej czy później należy obejrzeć (mnie zajęło to dosyć sporo czasu;)), by z przekonać się że, mimo upływu czasu takie niedociągnięcia, brak rzetelności (delikatnie ujmując) w istotnych śledztwach państwowych zdarzają się do dziś.