Odrabiania oscarowych produkcji ciąg dalszy. Obecny rok jest chyba jednym z najmniej owocnych, mnóstwo zaległości względem nominowanych filmów, a mamy już środek kwietnia. Pozostaje jednak pytanie, czy warto wracać i kompletować te pominięte na gali filmy, czy skupić się tylko na tych nagrodzonych. Z roku na rok mierzę się z tym pytaniem, a „Brooklyn” jednoznacznej odpowiedzi niestety mi nie daje. A filmów do obejrzenia jeszcze parę zostało.
Ani John Crowley, ani Nick Hornby nie są dla mnie twórcami anonimowymi. Historie napisane przez Hornbiego w żaden sposób do mnie nie przemawiają (szczególnie „Miłość kibica”) i uznałbym je raczej za przeciętne. Z kolei Crowley nakręcił przejmującego „Chłopca A” i miał swój udział w serialu „Detektyw”, brawo. Wydaje się, że to ludzie z zupełnie różnych bajek, konwencji. Mógł stać się cud i oglądalibyśmy wyjątkową produkcję, ale stało się to, co było bardziej prawdopodobne, z tego połączenia wyszło tylko przyzwoite kino.
Film Crowleya opowiada o tęsknocie, miłości, poszukiwaniu stabilizacji i spełnianiu pragnień. Historia opowiada o młodej Eilis (Saoirse Ronan), która nie widzi swojej przyszłości w rodzinnej Irlandii i musi za chlebem przemierzyć ocean, by dotrzeć do wymarzonego Nowego Jorku. Jednak młodość i nowe środowisko sprawia, że adaptacja w nowym otoczeniu nie przebiega pomyślnie, chyba każdy z nas zna to z życia. Jednak wszystko odwraca się o 180 stopni, gdy na swojej drodze spotyka swoją pierwszą miłość, a później odwraca się o kolejne kilkadziesiąt stopni wprowadzając zamęt w życiu głównej bohaterki i mojej głowie.
W „Brooklynie” odczuwam pewien dysonans. Kopciuszkowa historia Eilis (Saoirse Ronan) poraża autentycznością, niestety ta wiarygodność nie towarzyszy przez cały film i wybrzmiewa tylko do pewnego momentu. Gdy ‘niespodziewanie’ sprawy się komplikują, a wewnętrzne ‘ja’ głównej bohaterki zostaje wystawione na nieoczekiwaną próbę, pojawia się dyskomfort i niesmak, bo z jednej strony da się to wszystko jakoś usprawiedliwić, a z drugiej wygląda to na zbędne pogłębianie dramatyzmu tej historii, która naprawdę obyłaby się i bez tego zabiegu. Przebieg wydarzeń może trochę tłumaczyć fakt, że film opiera się na powieści, która zapewne wcześniej ukierunkowała w ten sposób fabułę, ale nie mam informacji jak luźno, czy ściśle film trzyma się książki.
Nic więc „Brooklynu” nie wyróżnia na tle innych melodramatów. Nie zmieni tego dobra realizacja, świetna gra aktorska, czy piękne krajobrazy i zdjęcia. Z reguły zwracam głównie uwagę na treść opowieści, a jeśli mi coś tam nie gra to i wspomniana reszta za bardzo filmowi nie pomoże. Zmagania bohaterki z życiem oraz Nowym Jorkiem kupuję w całości bez żadnych zastrzeżeń. Wszystkie rozterki miłosne próbuję zrozumieć , ale chyba nie jestem w stanie. Może trzeba być kobietą?;)
(6 / 10)Brooklyn
/Irlandia, Kanada, Wlk. Brytania/
Reżyser: John Crowley
Scenariusz: Nick Hornby
Obsada: Saoirse Ronan, Domhnall Gleeson, Emory Cohen, Hugh Gormley, Maeve McGrath
Muzyka: Michael Brook
Zdjęcia: Yves Bélanger
Czas trwania: 105 min