Co jest grane, Davis? [Inside Llewyn Davis] 2013 – Recenzja

Co jest grane, Davis? (2013)

Inside Llewyn Davis

/Francja, USA/

Reżyser: Ethan Coen, Joel Coen
Scenariusz: Joel Coen, Ethan Coen
Obsada: Oscar Isaac, Carey Mulligan, John Goodman, Justin Timberlake
Muzyka: T-Bone Burnett
Zdjęcia: Bruno Delbonnel
Gatunek: Dramat, Muzyczny
Czas trwania: 105 min

Llewyn Davis – człowiek (bez)nadziei?

Film nr 3400 w mojej filmwebowej bazie. Polskie tłumaczenie, choć wg mnie tragiczne, to nawiązuje zarówno do niezbyt lubianego przeze mnie „Bracie, gdzie jesteś?” jak i stylu braci Coenów, który uwielbiam. I coś w tym jest, bo „Co jest grane, Davis?” to patchwork składający się z wielu elementów znanych z ich poprzednich produkcji. Tym razem Joel Coen i Ethan Coen postanowili przedstawić ponurą opowieść Llewyna Davisa (Oscar Isaac), który wybrał drogę marzeń, czyli kariery muzyka folkowego kosztem normalnego, statecznego życia. Jednak ta droga okazuje się nie mieć końca, a nawet być ślepą uliczką, bo Davis nie dość, że na pieniądzach nie śpi, to nie ma nawet własnego kąta. Zmuszony jest więc liczyć na innych, którzy są już zmęczeni nim i jego niepowodzeniami.

Postać Llewyna Davisa choć rzekomo fikcyjna, to inspirowana jest osobą Dane’a Van Ronka, którego utwory odświeżył w fenomenalny sposób Oscar Isaac we współpracy z T-Bonem Burnettem („Spacer po linie”), który współpracował z Coenami już wcześniej. Muzyka jest dużym atutem tej produkcji. Pozostaje w pamięci i towarzyszy mi nawet poza filmem stając się jednym z moich ulubionych soundtracków. Stylem przypominająca nieco bluegrass z „W kręgu miłości”. W filmie śpiewa nie tylko Isaac, bo popisy wokalne dają chociażby Carey Mulligan (wow) oraz Justin Timberlake, którego obecność u Coenów wzbudziła u mnie ogromne zaskoczenie i zaniepokojenie. Jest go niewiele, a jeśli występuje to raczej gra na gitarze i śpiewa, a to mu wychodzi w filmie genialnie. Pieczołowitość i perfekcja z jakiej słyną Joel i Ethan Coen udzieliła się również aktorom, którym nie można nic zarzucić. Nawet Ci mniej znaczący spisują się wyśmienicie. Skupiając się jednak na aktorze wcielającym się, a raczej będącym głównym bohaterem, przyznać trzeba, że skradł moje skamieniałe serce choć przed filmem była to postać dla mnie kompletnie anonimowa. W „Co jest grane, Davis?” popisuje się nie tylko kunsztem aktorskim, ale i muzycznym. Tyle niepewności, wątpliwości emanujących z bohatera oszczędnego w gestach i mimice nie widziałem już dawno. Upór granej przez niego postaci w dążeniu do celu mimo niepowodzeń i wygląd niemal zbitego psa potrafi poruszyć. Tragizm tej postaci polega na tym, że ma ogromne predyspozycje do muzyki, ale nie ma ich do odnoszenia sukcesów. Aż pewnie sam chciałby zapytać 'co jest grane, co ze mną jest nie tak?’

Rzadko kiedy twórcy na głównego bohatera obierają sobie zadufanego w sobie nieudacznika, bo tak należy określać Davisa nie radzącego sobie w rzeczywistym świecie, a przekonanego o swoich umiejętnościach, co daje odczuć innym. Utalentowani bracia nie odpowiadają nam na kluczowe pytanie nasuwające się w trakcie oglądania, co akurat ja uznaję za pozytyw. Tę dosyć ponurą historię Coenowie wyeksponowali szarawo-brązowymi barwami podtrzymującymi ton całej opowieści. Jednak nie byłby to film Coenów, gdyby nie gęsty dowcip i specyficzny humor. Ku mojej radości w „Co jest grane, Davis?” jest tego mnóstwo. Klasa sama w sobie – wszystko dopracowane i dopięte na ostatni guzik. Fani stylu Ethana i Joela nie powinni czuć się zawiedzeni, dla innych film może okazać się natomiast zbyt nudny. Ode mnie 8/10.

A na zachętę „Please Mr. Kennedy”: