Dwa dni, jedna noc [Deux jours, une nuit] 2014 – Recenzja

Dwa dni, jedna noc (2014)

Deux jours, une nuit

/Belgia, Francja, Włochy/

Reżyser: Jean-Pierre Dardenne, Luc Dardenne
Scenariusz: Luc Dardenne, Jean-Pierre Dardenne
Obsada: Marion Cotillard, Fabrizio Rongione, Olivier Gourmet, Christelle Cornil
Zdjęcia: Alain Marcoen
Gatunek: Dramat
Czas trwania: 95 min

 

Nie lubię poniedziałków

„Dwa dni, jedna noc”, całkiem intrygujący i w zasadzie nie mówiący nam zbyt wiele tytuł. Bracia Dardenne lubują się chyba w takich swojskich, może nawet i przeciętnych tytułach, jak chociażby „Syn”, „Dziecko”, czy „Chłopiec na rowerze”. Jednak co ważniejsze, w swoich filmach potrafią skutecznie uchwycić prozę życia, tak dobrze znaną nam codzienność, czy bliskie nam problemy. Ci belgijscy reżyserzy z powodzeniem skupiają się głównie na zagubionych jednostkach, próbujących mierzyć się z życiem na różne sposoby, szukających swojego miejsca na tym łez padole, dosyć często towarzyszy im samotność. Życie ich bohaterów nie jest usłane różami i nie inaczej jest w ich najnowszej propozycji „Dwa dni, jedna noc”.
Sandra (Marion Cotillard), poprzez przeprowadzoną u jej współpracowników ankietę, zostaje pozbawiona dotychczasowej pracy. Oczywiście nie chodzi wcale o to, że jest taka nielubiana. Pracownikom firmy przedstawiono dwa rozwiązania, gdzie można było opowiedzieć się za pozostawieniem Sandry na stanowisku, bądź za premią w niemałej wysokości – 1000 euro. Do szefa dociera informacja jakoby jeden z wyższych stanowiskiem zastraszał głosujących utratą pracy jeśli nie zagłosują za premią, co otwiera awaryjną furtkę, powracającej do pracy po depresji, Sandrze. Jako, że jest piątek musi przez weekend (tytułowe dwa dni i jedną noc) przekonać znajomych z pracy by zrezygnowali z premii i pozostawili ją w pracy.

fabrizio-rongione-marion-cotillard-deux-jours-une-nuit-dardenne-cinemania-bible-urbaine

Zaczyna się więc walka nie tylko z czasem, ale i własną godnością, wszak nie jest łatwo prosić o wyrozumiałość, czy nawet litość, płaszcząc się przed innymi byle tylko nie pozwolili Ci zatonąć. Wystarczy postawić się na miejscu bohaterki, by zrozumieć, że to nie jest proste zadanie i wymaga wiele odwagi, nie mówiąc już o nadwyrężonej przez depresję odporności psychicznej oraz pewności i wiary w siebie. Na szczęście Sandra ma u swego boku kochającego męża, który jest jej ogromnym wsparciem i zrobi dla niej wszystko, co innego jej znajomi z firmy.
Można powiedzieć, że „Dwa dni, jedna noc” to pewnego rodzaju kino drogi obrazujące wewnętrzną przemianę głównej bohaterki. Jednak nie tylko na tym skupia się reżyserski duet, bo poza wspomnianą transformacją dostajemy do obserwacji cały wachlarz, przekrój współczesnego społeczeństwa, gdzie przychodzi nam obcować z różnego typu ludźmi, mającym różne priorytety, ale też problemy, często nie mniejsze niż nasze. Jedni będą mieć nas w dupie, ale wyłożą kawę na ławę, inni będą nas unikać, a jeszcze inni mimo własnych problemów chętnie nam pomogą – ta prezentacja podobała mi się w filmie Dardennów najbardziej. Życie, nic dodać nic ująć.
„Dwa dni, jedna noc” to rodzaj filmu gadanego, gdzie pozornie nic się nie dzieje, nie ma akcji i ogólnie jest ogromna nuda;) Jeśli więc ktoś lubi te klimaty bez dziania się, gdzie dominuje dialog (tutaj bardzo prosty i przeciętny), to powinien być tym filmem usatysfakcjonowany, zresztą podobnie jak ja. Uwielbiam takie subtelne przenoszenie życia na ekran, nie tracąc przy tym autentyczności – to naprawdę duża sztuka i rzadko spotykana umiejętność. Nie sposób więc nie zatracić się w takim kinie.