Zaginiona dziewczyna (2014)
Gone Girl
/USA/
Reżyser: David Fincher
Scenariusz: Gillian Flynn
Obsada: Ben Affleck, Rosamund Pike, Neil Patrick Harris, Tyler Perry, Carrie Coon, Kim Dickens
Muzyka: Trent Reznor, Atticus Ross
Zdjęcia: Jeff Cronenweth
Gatunek: Dramat, Thriller
Czas trwania: 159 min
Ukryta prawda
Fincher, Fincher i jeszcze raz Fincher. Nie można go nie lubić. Tworzy świetne kino zagadkowo-rozrywkowe, a jego ostatnia „Zaginiona dziewczyna” dosyć mocno nawiązuje walkę z jego najlepszymi tytułami. Wiem, że nie wszyscy się ze mną zgodzą, ale dawno tak trzymającego w napięciu filmu nie oglądałem, stąd może moje przesadne zachwyty. W każdym razie zarys fabularny „Zaginionej dziewczyny” początkowo wydaje się oklepany i przewidywalny. Jednak nic bardziej mylnego, bo jak wiadomo Pan Fincher z najgorszego pomysłu potrafi wyrzeźbić niezłe kino.
Niejednokrotnie widziałem już scenariusz, gdzie w rzekomo udanym (może nawet idealnym) małżeństwie pojawia się iskra zapalna, której efektem jest podejrzane zniknięcie jednego z małżonków. Podobnie jest w przypadku utalentowanej Amy (Rosamund Pike) i przystojnego Nicka (Ben Affleck). Piękna, przypadkowa miłość, która owocuje obficie miłością i zdrowym pożądaniem. Jednak czy wszystko jest aby na pewno takie kolorowe jak się nam wydaje? Bo tylko to przychodzi na myśl po zniknięciu Amy, i to w rocznicę ich ślubu. Dzięki tym niewiadomym Fincher potrafi nas skutecznie zwieść w ślepą uliczkę by na jej końcu walnąć obuchem w łeb i stwierdzić: 'mylisz się’, a robi to kilkakrotnie. Zaskoczeni może nie będą tylko Ci, którzy przeczytali książkę 😉
Choć David Fincher skutecznie stosuje twisty oraz myli tropy w rozwiązaniu zagadki, to napięcia utrzymuje się na stałym, choć wysokim, poziomie. Brak tu może jakichś większych jej wahań, które mogłyby jeszcze bardziej ożywić obraz. Nie traktuję jednak tego jako wpadkę, bo „Zaginiona dziewczyna” naprawdę czaruje, skupia uwagę i emocjonuje. Nawet, gdy w pewnym momencie wydaje się, że już wszystko wiemy i dalej fabuła potoczy się jak po sznurku bez większych rewelacji, to reżyser znowu pokazuje ścianę przed nami (ach ponownie ślepa uliczka) i znowu wali po łbie. Trochę to wszystko przypomniało mi „Grę”, którą jeśli ktoś oglądał to będzie wiedział o czym mówię.
Podobnie jak w recenzowanym przeze mnie ostatnio na blogu „Wolnym strzelcu” można poruszyć temat mediów, które tylko czekają na nośny temat, a potem wałkują go niemiłosiernie nie zagłębiając się w jego istotę, sprawiając, że owa historia staje się częścią życia śledzących jej losy ludzi. Nie ważna prawda, nie ważna rzetelność – byle tylko to się sprzedało, skandale i sensacje. Prawdziwa sztuka manipulacji zza ekranu. Można odnieść wrażenie, że po telewizyjnych zmaganiach (choć w ciężkiej i trudnej sprawie) pozostaje już tylko celebryctwo, ale to już chyba znamy z własnego podwórka.
„Zaginiona dziewczyna” to dwuipółgodzinny seans, co jak zwykle w przypadku tego reżysera nie okazuje się zbyt dużym czasem trwania, a często mam problem z długością seansu, gdzie w międzyczasie obraz w jakiś sposób potrafi znużyć, przestać ciekawić – tutaj rzecz jasna nie miałem na to szans. Fabuła świetnie poprowadzona w wolnym i zrozumiałym tempie intryguje coraz bardziej z kolejnymi minutami wybijającymi na zegarku. Tajemnica i intryga, których rozwikłania pożądamy niemal jak świątecznych prezentów na Gwiazdkę. No i to zakończenie dla jednych urwane, przez to zbyt niejednoznaczne, a dla mnie w sam raz, bo dzięki temu można podyskutować, choć w książce podobno wyłożono kawę na ławę i nie ma niedomówień. Dla mnie to kolejny plus dla Finchera.