Wolny strzelec [Nightcrawler] 2014 – Recenzja

Wolny strzelec (2014)

Nightcrawler

/USA/

Reżyser: Dan Gilroy
Scenariusz: Dan Gilroy
Obsada: Jake Gyllenhaal, Rene Russo, Riz Ahmed, Bill Paxton
Muzyka: James Newton Howard
Zdjęcia: Robert Elswit
Gatunek: Dramat, Kryminał
Czas trwania: 117 min

Zasady są po to żeby je łamać

Postać Dana Gilroya przed seansem „Wolnego strzelca” nie mówiła mi nic. Niestety po obejrzeniu filmu nic się w tym temacie nie zmieniło, a to dlatego, że reżyser nie potrafił swojej produkcji nadać charakterystycznego tonu i ponadprzeciętnej wartości, które lubię, a które mam okazję oglądać niestety rzadko. Pod jego dowództwem powstał więc chwytliwy, aczkolwiek bardzo przewidywalny thriller ze świetną rolą Jake’a Gyllenhaala. A przyznać trzeba, że aktorowi temu z obłędem jest do twarzy, więc jeśli ktoś nie wiedziałby kogo obsadzić w roli nolanowskiego Jokera, poleciłbym właśnie jego. Z roku na rok robi się coraz lepszy, gra więcej, także Oscar powinien być dla niego kwestią czasu – no chyba, że dopadnie go przypadłość boskiego Leosia D.

Widząc w kinie trailer „Wolnego strzelca” wiedziałem już, że obok tego filmu nie przejdę obojętnie i będę musiał obejrzeć go koniecznie. Okazało się, że owa zapowiedź zawierała wszystkie efektowne sceny z obrazu Gilroya. Nic tylko usiąść i płakać. Mając inne podejście do tej produkcji, bądź nie widząc trailera opowieść mogłaby się podobać bardziej, a tak mój apetyt został zaostrzony, a nie powiem, że się najadłem.

„Wolny strzelec” traktuje o Louisie Bloomie (Jake Gyllenhaal) – wygadanym młodzieńcu, któremu łatwiej znaleźć sobie wrogów niż zjednać przyjaciół. Na szczęście (dla niego) ma to w dupie, podobnie zresztą jak etykę zawodową, bo to poprzez łamanie dotychczasowych norm i dzięki swojemu egoizmowi oraz bezczelności zostaje dostrzeżony i osiąga sukces. Zrobił więcej niż inni żeby zaistnieć. Niby takie to proste, ale zbyt wielu z nas ma strażnika moralności, czyli sumienie, a Louis wydaje się nie mieć ani sumienia, ani skrupułów we wspinaniu się po kolejnych szczeblach nieprzyzwoitej kariery, co rusz łamiąc kolejne bariery. Dlatego, chociaż porównywany jest do Travisa Bickle’a (Robert De Niro) z „Taksówkarza”, moim zdaniem bliżej mu zdecydowanie do Bruce’a Robertsona (James McAvoy) z „Brudu”. Po trupach do celu, a cel uświęca środki – tak wydaje się brzmieć credo głównego bohatera tego filmu, a nazwanie go hieną dziennikarską byłoby dla niego komplementem.

W obnażaniu słabości i zmieniających się z biegiem czasu zasad dziennikarskiego światka, „Wolny strzelec” zdaje się sprawdzać całkiem przyzwoicie. Gdzieniegdzie wepchnięta groteska jednak nie do końca spełnia swoje zadanie. Ogólny oddźwięk filmu krytykujący 'postęp’ mediów w przekazywaniu informacji, zbytnie epatowanie przemocą i krwią jest już znany przed obejrzeniem, a Girloy nie dodaje do tego nic więcej, a szkoda.

Nocne jazdy pięknym samochodem, trupy we krwi i ogarnięta żądzą władzy twarz Louisa z wybałuszonymi oczami oraz podejrzanym uśmiechem satysfakcji z tego co robi – to główne obrazy pojawiające się na ekranie. Można powiedzieć, że wizualnie wszystko jest pięknie i ładnie, ale zabrakło mi ciekawego i bardziej wyrazistego uzupełnienia muzycznego. Jeśli już mowa o umykaniu, to podczas oglądania zapodziało mi się to najważniejsze, czyli napięcie, jakiekolwiek emocje, a to zawsze wpływa negatywnie na odbiór. W dodatku jest dosyć przewidywalnie i od początku „Wolnego strzelca” można przewidzieć jak się potoczą losy głównego bohatera, który zagłębia się w swoim obłędzie. Film raczej beznamiętny, ale da się obejrzeć nie załamując rąk co kilka ujęć, bo jest po prostu dobrze zrealizowany, więc jako szybka rozrywka może się nadać.