Ostatnio na moim blogu pojawiały się dosyć przeciętne filmy, więc czas na małą odmianę. Chociaż obędzie się raczej bez zaskoczeń, bo chodzi oczywiście o „Mad Maxa: Na drodze gniewu”, którego moje lokalne kino nie uznaje. Żal. „Wkręceni 2”, czy inne porywające filmidła lecą co weekend, a tu pomijają film o ogromnej reklamie, cieszący się pozytywnym odbiorem.
Na szczęście udało mi się jakoś dotrzeć do produkcji George’a Millera, czyli samego stwórcy postaci oraz historii. Wskrzeszenie postapokaliptycznej Australii w odświeżonej odsłonie nie mogło się nie udać. Chociaż sam jestem za bardziej ascetyczną i mniej efekciarską wersją Mad Maxa (mam na myśli przede wszystkim rok 1981), to doceniam fakt, że reżyser swoją najnowszą opowieść potrafił skutecznie zaadaptować w zupełnie nowym okresie kina, gdzie widzowie mają nieco inne wymagania.
Nie sposób pominąć, że wspomniane wcześniej efekciarstwo (z małą ilością komputerowych sztuczek) jest największą zaletą nowego „Mad Maxa”. Pościgi, wybuchy, strzelaniny – palce lizać. Niestety znacznie gorzej jest w momentach ‘pomiędzy’, gdzie powiewa z lekka nudą i można odnieść wrażenie, że nie do końca przemyślano fabułę filmu. Oczywiście jest zawiązanie akcji, cel oraz dziwne i nie do końca zrozumiałe pobudki kierujące bohaterami. Można zrzucić to na karb gatunku, gdzie najważniejsza jest zawierucha i akcja, no a tego jest tutaj pod dostatkiem.
Jednak po tych wszystkich zachwytach wokół spodziewałem się wiekopomnego dzieła, które nie tylko prześcignie swoich poprzedników pod każdym względem, ale zostawi ich daleko w tyle. No i niestety, aż tak dobrze nie było, co nie zmienia faktu, że osobiście (póki co) stawiam „Mad Maxa: Na drodze gniewu” na tej samej półce, co „Mad Max 2 – Wojownik szos”. I to chyba jedyne produkcje z jego dorobku, przy których można bez zająknięcia powiedzieć, że mu się udały i wybijają się ponad przeciętność.
Obrazki i dźwięk mówią same za siebie. Czasami wcale nie trzeba więcej by się bawić na projekcji znakomicie. Barwne doznania zarówno wizualne jak i słyszalne urzekają, hipnotyzują, ale obok tej fascynacji wyniosłem z seansu pod powieką parę ziarenek australijskiego piasku, które nieco uwierają i nie daje mi się zachwycać filmem Millera w pełni. Jestem zadowolony, ale umiarkowanie, bo ta ósemka trochę naciągana. Nie mogę także oprzeć się wrażeniu, że „Mad Max” bez Mela Gibsona, to trochę jak „Słoneczny patrol” bez Davida Hasselhoffa.
Mad Max: Fury Road
/Australia, USA/
Reżyser: George Miller
Scenariusz: Nick Lathouris, Brendan McCarthy, George Miller
Obsada: Tom Hardy, Charlize Theron, Nicholas Hoult, Rosie Huntington-Whiteley
Muzyka: Junkie XL
Zdjęcia: John Seale
Czas trwania: 120 min