'Niech żyje wolność, wolność i swoboda, niech żyje zabawa i dziewczyna młoda’. Nie bez powodu przywołuję jeden z największych hitów disco polo, gdyż popularny refren pasuje jak ulał do fabuły „American Honey”. Może główna bohaterka dziecka do poprawczaka oddawać nie musiała, ale zostawiła go… jego rodzicom. Wszystko by się oswobodzić z rodzicielskich, niewolniczych kajdanów i rozpocząć własne, nieskrępowane niczym życie. Wizja bardzo optymistyczna, ale nie zawsze postawienie wszystkiego na jedną kartę kończy się sukcesem.
Opuszczenie świata biedy nie jest proste. Wszelkie nabyte za nastoletniego życia zachowania często uniemożliwiają poprawę swojego bytu. To m.in. dlatego wyprawa Star (Sasha Lane) z rówieśnikami znajdującymi się w podobnej sytuacji materialnej nie zwiastuje spełnienia amerykańskiego snu, a jedynie kotwiczy w amerykańskim koszmarze. Andrea Arnold przez prawie trzy godziny oddaje się masochistycznej wizji pogrążania bohaterów w niebycie.
„American Honey” nie pozostawia wątpliwości, nie daje żadnej nadziei, a co najgorsze ponad interesujące tło wybija się przede wszystkim romans wiodących w tej historii bohaterów (Lane – LaBeouf). Andrei Arnold nie udało się mnie w pełni zaangażować w opowiadaną historię. Jest ona zbyt prostoliniowa i odziana w sztuczne plot twisty, które często wynikają z niejasnych zachowań bohaterów. Okoliczności sprzyjają jedynie temu by 'We Found Love’ Rihanny wybrzmiało z odpowiednią mocą.
Wątpliwą zaletą wydaje mi się niepotrzebne epatowanie realizmem mającym pewnie uwiarygadniać opowiadaną historię. Jasne, nic co ludzkie nie jest mi obce, ale ujęcia na zużyty tampon w żaden sposób tej historii nie wzbogacają, ani nie sprawiają, że wierzę bardziej w to, co widzę na ekranie. Można rozpływać się nad techniczną stroną realizacji „American Honey” – pięknymi zdjęciami, naturalnymi prześwietleniami obrazu, czy ruchem kamery. Jednak kiedy ich treść jest tak beznamiętna i niezbyt wiarygodna, ciężko o pozytywne wrażenia.
Ciężko mi kupić tę ekipę z wana, kiedy w większości są to tylko fizyczne postacie, pozbawione jakichkolwiek cech i osobowości. Takie tło w żaden sposób nie powoduje, że relacja Star z Jakiem staje się wyjątkowa, chociaż poświęca się jej najwięcej miejsca. Obok tego pokazywane jest główne zajęcie zarobkowe, czyli wciskanie ludziom subskrypcji na jakieś czasopisma. Niestety ten wątek mnoży kolejne pytania i występuje tylko w postaci przerywnika dla rodzącego się romansu oraz spełnia rolę utrudniającą co jakiś czas życie Star stawiając ją w co raz to nowych okolicznościach. Bo jak wyglądałaby historia bez rzucania kolejnych kłód pod nogi głównej bohaterki? Najgorsze wydaje się jednak to, że wszystkie te okoliczności nie wpływają na jej całokształt.
„American Honey” jest kinem drogi gdzie wędrówka pozbawiona jest wyraźnego celu. Cała sprawa powinna wiązać się z dojrzewaniem postaci wraz z kolejnymi kilometrami na liczniku vana, a ciężko mi dostrzec w Star jakikolwiek rozwój, próby odnajdywania siebie. Poza młodzieńczą i naiwną miłością nie ma w zasadzie nic. Mówi się, że ważne jest to by króliczka gonić, a nie złapać. Tylko co dzieje się w przypadku kiedy króliczek znika z pola widzenia? Chciałbym powiedzieć, że Arnold udziela na to pytanie odpowiedź, ale byłoby to spore nadużycie.
(5 / 10)American Honey
/USA, Wlk. Brytania/
Reżyser: Andrea Arnold
Scenariusz: Andrea Arnold
Obsada: Sasha Lane, Shia LaBeouf, Riley Keough, McCaul Lombardi
Zdjęcia: Robbie Ryan
Czas trwania: 158min