David Mackenzie eksperymentował z wieloma gatunkami. Jednak najlepiej zdaje się sprawdzać w filmach z namiastką kryminału. Tezę potwierdza „Aż do piekła” i „Starred Up” z 2013 roku. Mackenzie nie zwykł pracować na swoich scenariuszach, co do tej pory przynosiło różne efekty. Wydaje się, że akurat przy „Aż do piekła” klapy być nie mogło, bo autorem scenariusza jest Taylor Sheridan. To z jego tekstu przy 'Sicario’ korzystał Denis Villeneuve, a przy jego pomyśle na sequel („Soldado”) pracuje obecnie Stefano Sollima (reżyser świetnej „Suburry” i serialu „Gomorra”). Interesujące, znakomite towarzystwo.
Tym, co wydaje się najbardziej charakterystyczne w dwóch ostatnich filmach Mackenziego jest unikatowy, ponury klimat, który skutecznie wabi i utrzymuje zainteresowanie. Ciekawe jest też to, że konstrukcje ostatnich produkcji szkockiego reżysera są zbliżone i zaczynają z wysokiego C oraz wciągają w swój świat natychmiastowo. A im dalej, tym lepiej. Głównie za sprawą interesującej, rozwojowej fabuły oraz charyzmatycznych bohaterów z niejednoznacznym wnętrzem. To tylko potwierdza hipotezę, że najciekawsze studium postaci gwarantują czarne charaktery. W końcu musiało coś nimi pokierować, że znalazły się po drugiej stronie.
„Aż do piekła” zaczyna się od napadu na bank dwójki braci. Motywacje nie są jasne. Ich całkowite ujawnienie odwleka się w czasie, natomiast pozostawia to sporo miejsca na pełną ekspozycję postaci braci. Stawianie pytania, czy można być złym do szpiku kości, albo człowiekiem bez skazy może nie jest zbyt oryginalne, ale spod ręki Mackenziego wybrzmiewa ono jakby inaczej.
Oczywiście chwytliwym zabiegiem jest umiejscowienie bohatera w życiowym bagnie, w sytuacji teoretycznie bez wyjścia. Któż nie lubi obserwować jak owa postać grzęźnie w tym bagnie głębiej, lub próbuje się z niego wydostać, szarpiąc się ostatkiem sił. A i stawianie oporu wcale nie musi zwiastować szczęśliwego zakończenia. Może pozwala to w jakimś stopniu utożsamić się z protagonistą, który mimo nieprzychylności losu i systemu próbuje go odmienić.
U Mackenziego nie trzeba wielu słów, by poznać sytuację materialną lokalnego społeczeństwa. Ten minorowy obraz doskonale dokumentują posępne, pełne autentyzmu zdjęcia Nuttgensa. Teksas chyba nigdy wcześniej nie wyglądał tak marnie i beznadziejnie. Już angielski tytuł zdaje się sugerować w jakie rejony zapuszcza nas fabuła – „Hell or High water”, czyli tam, gdzie diabeł mówi dobranoc, a lepsze jutro nigdy nie nadchodzi. Czy jest jakaś szansa, że w tym świecie uda się wykrzesać jakiś promyk nadziei na lepsze życie? Bo oto toczy się tu walka.
Nie powinno więc nikogo dziwić, że „Aż do piekła” utrzymane jest w poważnych rejestrach. Takim małym, ale idealnie wkomponowanym w tę atmosferę kontrapunktem jest humorystyczna, sarkastyczno-przyjacielska relacja Strażników Teksasu, którzy podążają śladem zbirów. Obie więzi (bo braterska również) zarysowane są dość wyraźnie i przekonująco. Duży w tym udział doskonałego kastingu i poprowadzonych z ogromnym wyczuciem aktorów, przez co ciężko wskazać jakąś słabą czołową postać. Można wręcz powiedzieć, że obsada wspina się na wyżyny swoich umiejętności. Chris Pine znakomicie odnalazł się poza swoim emploi, Ben Foster przeszedł samego siebie, a i Jeff Bridges wypadł genialnie, jak za dawnych lat. Z pewnością zasługi w tym elemencie ma też Sheridan, który stworzył wiarygodnych bohaterów z krwi i kości.
Wydaje mi się, że obejrzenie „Aż do piekła” powinno być obowiązkiem. Nie tylko ze względu na oscarowe nominacje, ale przede wszystkim dla bardzo dobrego scenariusza. Pozornie nie zapowiada nic nowego i odkrywczego, ale w tych ciemnych i mało optymistycznych odcieniach wypada nie tylko autentycznie, ale i widowiskowo. Świetnie wyważona kompozycja dramatu ludzkiego, społecznego oraz kryminału i strzelanin.
Hell or High Water
/USA/
Reżyser: David Mackenzie
Scenariusz: Taylor Sheridan
Obsada: Chris Pine, Ben Foster, Jeff Bridges, Gil Birmingham, Dale Dickey
Muzyka: Nick Cave, Warren Ellis
Zdjęcia: Giles Nuttgens
Czas trwania: 102 min