Przyznać muszę, że chociaż nazwisko Tsukamoto obiło mi się już o uszy, to do niedawna jego twórczość była dla mnie nieznana. Zresztą pewnie tak jak i dla wielu z Was. A że filmowe horyzonty wypadałoby regularnie poszerzać, należało zmienić ten stan rzeczy i filmografię japońskiego reżysera zacząć poznawać. Między innymi dlatego „Bullet Ballet” pojawia się u mnie na blogu. Czytając w Internecie notki dotyczące jego dorobku można było spodziewać się jakiegoś fascynującego dziwoląga.
Moje prognozy po części się sprawdziły. „Bullet Ballet” jest fascynujący, ale z pewnością nie jest aż tak odważny i surrealistyczny jak chociażby „Tetsuo – Człowiek z żelaza”, które przyniosło temu reżyserowi popularność. Do miana pełnoprawnego dziwoląga nieco zabrakło, ale urzekająca jest autorska wizja i stylistyka zawarta w filmie, zresztą daleka od tego, co możemy śledzić w mainstreamie. Jak na mój ukryty snobizm przystało, podobało mi się.
Tsukamoto w „Bullet Ballet” opowiada o poszukiwaniu substytutów dla straconej miłości, sensu życia. W przypadku Gody (reżyser w roli głównej) tym zamiennikiem jest ból, cierpienie i poszukiwanie ukojenia w śmierci. To wszystko sprawia, że Goda trafia w szemrane towarzystwo, które cechuje obojętność wobec życia, a tym samym podejmowanie dużego ryzyka i igranie ze śmiercią. Tsukamoto romansuje trochę z cyberpunkiem i destrukcyjną naturą bohaterów prowadzącą do ich samozniszczenia. Zainspirowany rzeczywistym wzrostem przestępczości w tokijskich realiach lat 90. przedstawia swoją analizę tego stanu rzeczy i próbuje tchnąć trochę otuchy i nadziei w serca pogrążonych w beznadziei rodaków.
Drugą stroną medalu jest postać Gody, który próbuje odnaleźć się w nowej rzeczywistości, a broń zdaje się przywracać mu tak potrzebną kontrolę nad życiem i w pewnym sensie staje się początkiem jego nowej fascynacji. Niespodziewana utrata ukochanej powoduje ból, ale też i poczucie winy, które trzeba w jakiś sposób ugasić. Gody robi to w podobny sposób, co bohater „Demolition”, nie tak dawno goszczącego u mnie na blogu. Jednak postać Jake’a Gyllenhala może nie jest aż tak destrukcyjna i odważna w działaniach, a sam film dużo łatwiejszy w odbiorze.
„Bullet Ballet” to obraz zdecydowanie dojrzały, analityczny i przede wszystkim solidnie przemyślany. Autentyczności filmowi dodaje konstrukcja postaci, z których każda wydaje się dobrze naszkicowana i przedstawiona. Dzięki temu udało się mnie zaangażować już od pierwszych scen, kiedy to Gody wracając do domu, zastaje przed mieszkaniem policję i dowiaduje się, że jego dziesięcioletni związek dobiega końca, gdyż jego ukochana odebrała sobie życie z zupełnie nieznanych przyczyn. Ciężko o równie intrygujący wstęp. Niestety nie przez cały seans udaje się Tsukamoto utrzymać ten sam poziom zainteresowania. I chociaż daleko mi od nazywania tych momentów przestojami, to należy utrzymać odpowiednie skupienie przez cały seans. Pominięcie któregoś elementu może być brzemienne w skutkach dla osób lubujących się w odczytywaniu symboliki i ukrytych znaczeń.
Świetne wrażenie robią ciekawie zmontowane, natarczywe i gwałtowne sceny z bronią w roli głównej. Oczywiście z równie dynamiczną muzyką w tle. Za to najbardziej drażni wiecznie trzęsąca się kamera, która nie ułatwia oglądania. Nie znajduję też chyba żadnych racjonalnych powodów, co do zastosowania tego zabiegu – no chyba, że statyw okazał się zbyt drogą inwestycją, a może miało to potęgować chaos, roztrzęsienie obecne w głowie Gody? Nie chciałbym jednak doszukiwać się znaczeń tam, gdzie ich zapewne nie ma, ale już taki urok indywidualnego odbioru filmu.
„Bullet Ballet” jest interesującym tytułem. Powinien dostarczyć odpowiednią dawkę bodźców tym, którzy poszukują nowych doznań, i którym nie straszne jest kino autorskie.
(7 / 10)„Bullet Ballet” obejrzałem dzięki uprzejmości dystrybutora – What Else Films?!
Bullet Ballet
/Japonia/
Reżyser: Shinya Tsukamoto
Scenariusz: Shinya Tsukamoto
Obsada: Shinya Tsukamoto, Kirina Mano, Tatsuya Nakamura, Takahiro Murase, Kyôka Suzuki
Muzyka: Chu Ishikawa
Zdjęcia: Shinya Tsukamoto
Czas trwania: 87 min